Wstydliwy temat

Dzisiaj będzie krócej, ale za to bardziej monotematycznie.

Z jednej strony to dziwne, a z drugiej dość zabawne uczucie - kiedy myślę sobie nad tym, co mnie interesuje, czym chciałabym się zajmować, kiedy pojawiają mi się rozświetlone żaróweczki ("Mam pomysł!") związane z zagadnieniami, którym chciałabym poświecić trochę uwagi (lub nieco więcej niż trochę) i orientuję się, że są to tematy mniej lub bardziej związane z politologią, a zwłaszcza ostatnio z historią czy filozofią to.. no właśnie czuję się cokolwiek niezręcznie.

Ale właściwie dlaczego? Przecież studiowałam TO dobrowolnie przez 5 lat! Nikt mnie nie zmuszał do wyboru takiego kierunku, ani nie trzymał na nim siłą. Być może mam nie do końca jasne przeczucia dlaczego wybrałam akurat takie studia, ale jedno nie ulega wątpliwości: chciałam je zacząć oraz ukończyć! Czyli najprawdopodobniej coś mnie w nich interesowało. A zatem dlaczego tak się teraz dziwię? I czemu mam wrażenie jakby było trochę wstyd się do tego przyznać (już samo myślenie o tym w kategoriach przyznania się o czymś świadczy)?

Może dlatego, że zwykło się myśleć, a zwłaszcza mówić o nauce ogólnie, a o szkole i studiach w szczególności, w kategoriach zła koniecznego. Czegoś, co trzeba przetrwać, jakoś wytrzymać... Jeśli już wypowiadać się na ten temat pozytywnie - to tylko w kontekście towarzyskim: fajni kumple, najlepsze przyjaźnie, niezapomniane imprezy... Kto otwarcie powie, że lubi się uczyć/zdobywać wiedzę? Kto powie, że ma fajne studia? Parę takich osób pewnie się gdzieś znajdzie, ale gdzie reszta? Wszyscy są do tego zmuszeni? Przez kogo?

Co ciekawe, stosunkowo łatwo przychodzi człowiekowi (a zwłaszcza studentowi) przyznanie się (znów to słowo!) do najróżniejszych zainteresowań. Pod jednym wszakże warunkiem - że mają niewiele wspólnego z wybraną przecież samodzielnie dyscypliną naukową/zawodem (dygresja: NOWY ROK - NOWY ZAWÓD - na szkole zawodowej taki napis daje do myślenia).
Interesujesz się filozofią, polityką, historią? Jeśli jesteś chemikiem, hydraulikiem, mechanikiem, anglistą lub wuefistą to ok. Nawet czasem - tak zwany szacun. Ale jeśli jesteś politologiem? No sorry... sam widzisz, jak to wygląda.

Dziękuję za uwagę.

Komentarze

  1. Myślę że to nie jest wcale wstydliwy temat. Raczej uniwersalny. Ukończone studia wyższe nie dają nam gwarancji lepszego bytu. Dyplom to owszem licencja do wykonywania zawodu, ale równie ważne są tzw miękkie umiejętności. Studia produkują za dużo fachowców szczególnie humanistycznych. Ale myślę że trzeba opuścić swoją wygodną przestrzeń życia i wyruszyć w drogę po własne szczęście. Pozdr Ewa

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Hej Ewa! Fajnie, że się tu pojawiłaś :) Częściowo się z Tobą zgadzam (chociaż nie wydaje mi się, że rolą studiów humanistycznych jest "produkowanie fachowców" - powinny raczej uczyć ludzi szerszego i pogłębionego patrzenia na świat. I w gruncie rzeczy każdy w jakiś sposób jest humanistą - ale to rozległy temat, może niedługo napiszę o tym coś więcej). Ale tu mi chodziło bardziej o to, że czasami z różnych powodów nie chcemy się nawet sami przed sobą przyznać do tego, co nas najbardziej interesuje. I w tym poście dziwię się swojemu zdziwieniu nad myślami, które pojawiły mi się w głowie.

      Usuń

Prześlij komentarz