Leonardo, darmozjadzie!

23 stycznia br. władze Paryża poinformowały o dwukrotnej podwyżce cen biletów wstępu do muzeów i galerii. Powodem podjęcia "tak wyczekiwanej i koniecznej w dobie kryzysu" decyzji były jednak nie tylko względy finansowe. Jak dowiadujemy się ze źródeł zbliżonych do kluczowych decydentów, o wiele istotniejsza okazała się opinia głównego paryskiego think tanku. Brzmi ona następująco: 'Cała Europa od lat boryka się z problemem nadmiaru humanistów. Na setkach uczelni kształcą się dziesiątki tysięcy filozofów, socjologów, filologów, politologów, historyków i psychologów. Jedną z przyczyn takiego stanu rzeczy jest zbyt szeroki dostęp publiczności do tak zwanych dzieł sztuki (malarstwo, film, teatr, literatura, muzyka), które w skandaliczny sposób pobudzają wyobraźnię i inspirują do podejmowania karygodnych z punktu widzenia gospodarki wyborów życiowych młodych ludzi. (...) W związku z tym zaleca się pilne ograniczenie - zwłaszcza młodzieży - dostępu do muzeów, galerii, bibliotek, kin (zwłaszcza studyjnych), filharmonii, teatrów oraz wszelkich innych tego typu miejsc, celem zapobieżenia katastrofalnym skutkom, które już nie długo mogą się okazać zgubne nie tylko dla dzisiejszych nastolatków, ale odbiją się negatywnie na całym społeczeństwie'. Zdaniem ekspertów jednym z najważniejszych działań jest zniechęcenie paryżan i turystów do odwiedzania Luwru  - jako swego rodzaju miejsca - symbolu.

Ale by było, gdybyśmy przeczytali w prasie taki artykuł! "Je suis Louvre!", "Oddajcie Mona Lisę!", "Upadek kultury europejskiej", "Na szczęście Chopin jest nasz" - podejrzewam, że we wszystkich mediach (także, a może przede wszystkim, społecznościowych) natychmiast zaroiłoby się od tego typu haseł. Na szczęście powyższy tekst jest całkowicie zmyślony! Uff....
Hmm.... czy ja usłyszałam westchnienie ulgi? Jeśli tak, to czy było ono na pewno uprawnione?

Bo spójrzcie: od dłuższego czasu z różnych stron sceny politycznej (a co za tym idzie: z różnych stron stołu podczas większych spotkań rodzinnych/towarzyskich) rozlega się pełne przejęcia wołanie: Za dużo humanistów! Po co komu filozofia? Lepiej być.... (wstaw dowolny zawód) niż politologiem! Sami się pchają na takie stanowiska, a potem się dziwią, że nie mają pracy... etc., etc.

Ale czy naprawdę współczesny świat nie potrzebuje PRAWDZIWYCH HUMANISTÓW (tak samo jak p r a w d z i w y c h ścisłowców)? Pochylmy się nad tą kwestią w chwili milczenia...

A teraz uwaga dla wszystkich sióstr i braci po tzw. humanach. Nie płaczmy, że nas lekceważą, jeśli sami się ośmieszamy. Jeśli próbujemy usprawiedliwić nasze lenistwo czy nieuctwo krzycząc z daleka: Sorry, jestem humanistą! Nie muszę umieć matematyki! (zwłaszcza widać to w liceach: "Pani profesor, ale my jesteśmy na pol-hiście, tabliczka mnożenia to dla nas za dużo!"). Gdybyśmy jeszcze chociaż byli takimi orłami z tego polskiego i historii...

No cóż...ni ma lekko. Ale w gruncie rzeczy takie dzielenie się na humanistów i (lepszych?) ścisłowców nie ma za dużo sensu. Bo jeśli ktoś chce się rozwijać, uczyć nowych rzeczy, zdobywać wiedzę, szuka nowych dróg - w skrócie: stara się MYŚLEĆ, to żadna łatka nie jest mu potrzebna (a nawet, tak mi się wydaje, tacy ludzie unikają przyklejania sobie etykietek - bo co komu przeszkadza szczegółowa znajomość pism Platona w tworzeniu nowego programu komputerowego?).

To tyle na dziś :)

PS. Da Vinci tu był.



Komentarze