Najpierw masa, potem rzeźba

Na początek słowo wyjaśnienia - nie wiem, czy tytułowe powiedzonko (motto, a może i sentencja) nadal obowiązuje na siłce i wśród młodzieży (tej prawdziwej, bo ja też ciągle się sobie wydaję młodzieżą, a tymczasem latka lecą i już chyba nie bardzo się zaliczam do tej grupy...).
W każdym razie nadal należy do moich ulubionych (bo jest niemal uniwersalne! ponadczasowe! zawsze aktualne!)
i ładnie mi pasuje do dzisiejszych przemyśleń. A zatem - do dzieła!

Jeżeli jakiś Bartuś albo inny Kubuś budzi się pewnego dnia i stwierdza, że chciałby jednak wyglądać nieco lepiej, niemal od razu wie, co należy zrobić, aby rzeczony cel osiągnąć. Po pierwsze, trzeba zacząć pakować - krok pierwszy: zorientować się, gdzie pakują kumple (zakładamy, że nasz Tomuś czy Przemuś jeszcze tego nie wie), krok drugi: poćwiczyć trochę w domu, żeby potem nie było siary (czy jeszcze ktoś tak dzisiaj mówi?), krok trzeci: zaopatrzyć się w elegancki dresik i wkroczyć
w prawdziwy świat siłki - czyli świat prawdziwych mężczyzn
(w przypadku niektórych musi minąć jeszcze kilka lat, ale przecież piętnastka na karku to już jest coś). Po drugie należy zmienić dietę - chyba trzeba przede wszystkim zatroszczyć się o białko, ale nie jestem pewna. W każdym razie z pomocą powinna przyjść mamusia, która najlepiej wie co smakuje jej syneczkowi. Niektórzy dorzucają jeszcze tzw. suple. Wkrótce (?) pojawia się masa, więc czas wprowadzać powoli rzeźbę. A za kilka miesięcy Jasiu albo Piotruś już może chwalić się zbyt ciasnymi rękawkami.
Proste? Proste! Może jednak rację mają ci, którzy twierdzą, że podstawą sukcesu jest jasno wytyczona ścieżka kariery.

Tylko czy to aby na pewno zawsze tak działa? Pozwolę sobie teraz zapisać kilka luźnych,
a jednak ściśle ze sobą powiązanych spostrzeżeń:
1. Byłam dzisiaj w bibliotece. Oddałam jedną książkę,
a wypożyczyłam trzy. Do skończenia miałam jedną (udało się!), a zaczęte - cztery. Plus "Tygodnik Powszechny" (tu staram się być systematyczna, bo wiem, że jeśli narobię sobie zaległości, to będzie trudno się z nimi uporać).
2. "Aby napisać jedną stronę, musisz najpierw przeczytać sto" (R. Kapuściński, cytat z pamięci) - czyli literacka wersja tytułowego sformułowania!
3. "Wiem, że nic nie wiem. Ale wiem też, że inni również nie wiedzą, ale o tym nie wiedzą" (Sokrates - cytat według nauczyciela filozofii na pierwszym roku studiów).
4. "Pewnym swojej wiedzy jest się tylko wtedy, kiedy wie się mało. Razem z wiedzą rosną wątpliwości" (Goethe)

No właśnie.... Od kilku(nastu?) lat zajmuję się głównie ćwiczeniem swojej głowy (mówiąc w dużym skrócie!) i..... czasami sama nie wiem, czy słusznie. Bo tak: z jednej strony czuję i wiem (czy to nie cytat z jakiejś piosenki?), że to jest najlepsza dla mnie droga, że daje mi to satysfakcję, a jednocześnie nie sprawia większych trudności (w sensie: nie męczy mnie zdobywanie różnie rozumianej wiedzy, poszerzanie "strefy myśli", rozważanie nowych punktów widzenia itd. Co NIE OZNACZA, że wszystko to przychodzi mi łatwo - przeciwnie, wysiłek intelektualny jest czasem potężny - ale tak jak sportowiec lubi się zmęczyć podczas treningu, tak samo ja lubię "czuć" wytężoną pracę trybików w mojej kręconowłosej główce :-) ).
A znów z drugiej strony czasem zakrada się do mojego wnętrza panika i na całe gardło krzyczy: jak ty to sobie dalej wyobrażasz?! Na co ci to wszystko?! Przecież nigdy nie osiągniesz tego, co chcesz! Sama widzisz, że to bez sensu! I tak dalej, i tak dalej....
I wtedy zaczynam się zastanawiać, czy może rzeczywiście nie jest tak, że robię coś źle. Że może powinnam się zająć "poważnymi" sprawami, a nie tylko siedzieć
w książkach i próbować pisać różne rzeczy. Że może ta moja pisanina (na konkursy, na blogu, na "lubimy czytać", w ulubionych papierowych zeszytach) nie ma większego sensu i lepiej zajęłabym się czymś bardziej praktycznym.

Nie dziw się zatem Droga Czytaczko i Miły Czytaczu, że czasem zazdroszczę ziomkowi na siłce. On wie czego chce
i nie tylko dąży do swojego celu, ale jeszcze ma za to szacun na dzielni. Ale nie poprzestaję na zazdrości, tylko biorę z niego przykład. Teraz też piszę (robię rzeźbę) pomiędzy seriami pakowania (w moim przypadku książki rzeczywiście mają - i robią - masę).
Adieu!


Komentarze