Panie, a na co to komu?

Wiem, że to nie jest normalne. Że być może nie ma się czym chwalić. Że chyba lepiej byłoby zachować to dla siebie i udawać, że wszystko jest ok. Ok czyli równiutko, bez wychylania się i nadmiernego podskakiwania.
No ale cóż, kiedy nie potrafię inaczej. Dygresja nr 1: taka konstrukcja jak w poprzednim zdaniu (użycie słowa "kiedy") kojarzy mi się "od zawsze" z lekturami z pierwszych klas podstawówki. "Oto jest Kasia" (a co!), "Awantura o Basię", "Karolcia" i te klimaty. One (tzn. bohaterki) często mówiły w ten sposób, podczas gdy mało kto używał podobnych zdań w rzeczywistości (czyli rzadko się z nimi spotykałam w wypowiedziach członków rodziny czy koleżanek i kolegów).

A "wracając do ad remu" (tak mówił jeden z wykładowców na moich kochanych studiach - dygresja nr 2: nigdy nie sądziłam, że w trakcie 3 godzin zajęć można zarządzić tyle przerw na Redbulla i papierosa; cóż facet był dość "nabuzowany"):
we wtorek byłam w jednym z moich ulubionych miejsc w Katowicach. Czyli w Muzeum Śląskim. Jak ja je lubię!!! Tam jest tyle rzeczy (nieładne słowo... może lepiej: przedmiotów? Ale też nie bardzo pasuje. A "eksponaty" brzmią jakoś... martwo) do podziwiania! Hm, no raczej... 
Ale Drogi Dziwiący się moim zdziwieniem (podziwem): czy nie po to tworzy się muzea, galerie itd. żeby wzbudzać w odwiedzających podziw? Przecież idąc do muzeum WIEM, że będą tam obrazy, rzeźby i mnóstwo innych ciekawych spraw (chyba zaczyna mi brakować odpowiedniego słownictwa...). Ale jednocześnie idę tam także (przede wszystkim po to), żeby się zdziwić i ucieszyć tym zdziwieniem. 

Obudzić w sobie dziecko, które po prostu rozdziawia buzię i ciągnie mamę we wszystkie strony: "O popatrz! A tam! Chodź szybko tutaj!".Może to głupio wygląda, może w tak zwanym pewnym wieku nie bardzo wypada.... No tak, pewnie lepiej (poważniej?) byłoby nie pozwalać sobie na "ochy i achy" tylko udawać, że właściwie nie ma o czym mówić. Że obrazy, owszem, ciekawe, ale przecież gdzieś się już widziało reprodukcje. Że interaktywne gry są dość ciekawym pomysłem, ale "hello!" przecież nie będę się nimi bawić. W końcu nie mam już dziesięciu lat.

Tylko problem w tym, że jeśli nie będziemy pozwalać naszemu wewnętrznemu dziecku na ujawnienie się (nie tylko w muzeum. Kto widział mnie jak oglądam "National Geographic" albo stare mapy ten wie o co chodzi), to raczej nie wyniknie z tego nic dobrego. Bo jeżeli nie potrafię się zachwycić jakimś drobiazgiem, to czy będę umiała docenić coś dużego? Czy jeśli nie cieszy mnie biedronka na kwiatku, to czy podskoczę z radości słysząc od kogoś dobre słowo lub widząc czyjś uśmiech? Czy można w pełni docenić czyjeś uczucie, jeśli uciekam od zauważania małych skarbów i cudów? Może brzmi to troszkę patetycznie, ale wydaje mi się, że coś w tym jest. 

A na koniec coś z mojego zeszyciku:

Wystawiam twarz do słońca. Niech mnie głaszcze, ogrzewa i tuli. 
Niech wiatr mnie uczesze, a niebo nasyci mi oczy błękitem. 
Niech mi drzewa śpiewają odwieczna melodię.
Niech mi ptaki szepczą tajemnice świata.

Komentarze

  1. ale sie rozmarzyłam :) masz dojrzały styl pisania i nie oceniam nic nawet nie chce. faktycznie tez łapie sie na tym, że gdybam za dużo, a nie potrafie tu i teraz cieszyc sie małymi rzeczami, a ponoć warto Ewa Bobr...... ;) pozdro

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz