Gdyby(ż)!

Gdyby tygrysy jadły irysy,
to by na świecie nie było źle,
bo każdy tygrys
irysy by gryzł,
a mięsa wcale nie. 

Tak zaczyna się jeden z moich ulubionych wierszy z dzieciństwa („Gdyby tygrysy jadły irysy”, Wanda Chotomska) – czyżby było to proroctwo dotyczące tego, że kiedyś pójdę w stronę bycia wege? Ale ja nie o tym dzisiaj chciałam.

Zajmijmy się moi mili słowem „gdyby”. Czasem – zwłaszcza, gdy człowiek nie czuje się jak król/królowa życia, nie bardzo są szanse na polewanie się szampanem (wybaczcie, ale ostatnio ta wspaniała poezja śpiewana „robi mi dzień”, jak to mawia młodzież), a w dodatku wydaje się mu (temu człowiekowi), że wszyscy mają się lepiej od niego i że już NIGDY nie wylezie z miejsca, w którym obecnie się znajduje – wybieramy zadręczanie się gdybaniem, bo nie chcemy/wydaje się nam, że nie umiemy w żaden sposób się ruszyć. O ileż łatwiej jest pożerać kolejne tabliczki czekolady i rozmyślać sobie, jakby to było pięknie, gdybym była bardziej fit. Tak, oczywiście, to jest (a raczej byłoby) możliwe, GDYBYM tylko miała odpowiednie buty i strój do ćwiczeń, wystarczająco dużo kasy, żeby regularnie chodzić na siłownię, osobistego trenera, czas na codzienne ćwiczenia, bla, bla, bla.... Przepraszam, ale w ten sposób raczej niewiele się zmieni (szok i niedowierzanie!). Wiem, przykład z dobrą formą i słodyczami nie jest zbyt odkrywczy – żeby nie powiedzieć: banalny – ale przecież nie o to chodzi. Za jego pomocą chcę tylko pokazać pewien mechanizm, który pojawia się w bardzo różnych aspektach naszego (mojego) życia. Często jest tak, że „chciałabym i boję się”, ale zamiast chociaż spróbować zdobyć to, na czym nam zależy, wolimy wymyślać milion wymówek. A słowo „gdyby” pozwala nam nie myśleć o nich jako o wymówkach, a... jak o czymś bardziej racjonalnym? Uzasadnionym? Niemożliwym do przeskoczenia?

Jest jeszcze jeden wariant takiego blokowania się przez gdybanie (hmm może powinnam zająć się wymyślaniem nazw teorii psychologicznych?) - w którym skupiamy się na tym, co byłoby teraz (lub w przyszłości), gdyby coś (nie)wydarzyło się w przeszłości. Gdyby ktoś inaczej nas potraktował, więcej nam dał, pomógł nam, gdybyśmy się urodzili gdzie indziej i jako ktoś inny itd. Wiadomo, wiele rzeczy ma na nas wpływ, ale też nie można (w większości przypadków) zwalać wszystkiego na to, co było kiedyś. Teraz jest teraz i jeśli chcemy coś zmienić, to niestety – albo właśnie stety – musimy zakasać rękawy – i tak jak w pierwszej opisanej sytuacji – wziąć się do roboty. I to „wzięcie się” może oznaczać bardzo różne rzeczy. Ale chyba najważniejszą sprawą – zwłaszcza na początku – jest próba zmiany nastawienia. Jeśli jesteście ciekawi, co dokłądnie mam na myśli, to zerknijcie tutaj.

Uff, znów się zrobiło poważnie. Więc już prawie na koniec zerknijmy - chyba najmniej groźny - na trzeci rodzaj gdybania, które nazwałam rozkminą dla zabawy. Ale by to było, gdybym "wtedy" zamiast „ale” powiedziała „lecz”, gdybym wyszła z domu w innych dżinsach, gdybym najpierw przeczytała „Władcę pierścieni”, a dopiero potem „Hobbita”. Eee, hmm, o czym ty w ogóle mówisz, co to ma za znaczenie? No właśnie żadne. Ale może jednak.... ;-) Przecież nigdy nie wiadomo, co by było gdyby... No i pewną formą gdybania jest też snucie marzeń, ale to już zupełnie inna historia.

Podsumowując :D Gdybanki czasem są dobre, bo pomagają nam wyjść na prostą, a nawet wspiąć się na szczyt. Ale trzeba z nimi uważać, żeby nie zepchnęły nas „w otchłań rozpaczy”. A poza tym nigdy nie wiadomo, czy GDYBYśmy zmienili swoją przeszłość tak, jak nam się dzisiaj wydaje, że byłoby dobrze, to rezultaty byłyby wspaniałe, oszałamiające itd. (sprawdźcie sobie, co było dalej w „tygrysowym” wierszu Chotomskiej). Wszystko jest po coś! Więc nie marudzimy (za bardzo), tylko cała naprzód ;-)


PS. Da się to zrobić! Jeszcze kilka tygodni temu sama nie wiedziałam, czy się zaraz nie schowam w jakiejś mysiej dziurze, a dzisiaj nie mam nawet takiego zamiaru.

Komentarze