Jak nie zgubić dziecka i cieszyć się życiem
Ostatnio na kochanym fejsiku
zobaczyłam... hmmm jak to się nazywa? Zdjęcie panoramiczne? Takie,
że ruszając kursorem można się „obracać” i zobaczyć
wszystko wokół osoby fotografującej.
No więc zobaczyłam
takie zdjęcie przedstawiające Broad Peak i K2 (może wiecie, że
Polacy właśnie próbują wspiąć się na K2?) i ochhhhh....
poczułam sami-wiecie-co! Takie widoki, zdjęcia, filmy sprawiają,
że... czuję, jak rosnę. W takim wewnętrznym sensie. Czuję, że
Piękno to jest coś bardzo prawdziwego, że warto go wypatrywać, że
trzeba dbać o własną na nie czułość. Żeby go czasem nie
przegapić.
Niesamowite jest to, że takiego czegoś można
doświadczyć na milion sposobów. Na przykład słuchając muzyki.
Dwa tygodnie temu byłam na koncercie muzyki klasycznej. Nie znam się
na tym, nie umiem grać na żadnym instrumencie, nie jestem na
bieżąco z wydarzeniami „z branży”. Bilet na ten koncert
dostałam w prezencie. I oczywiście trochę się bałam, czy nie
wyjdę na głupka, który pierwszy raz (it's true!) bierze udział w
takim wydarzeniu. Ale! Było wspaniale! Trudno opisać to uczucie,
kiedy siedzisz w przepięknej sali pełnej elegancko ubranych ludzi
(choć widziałam też panią w czerwonym swetrze w jakieś
renifery...) i nagle rozbrzmiewają te wszystkie instrumenty.
Człowiek wręcz się rozpływa. I najlepsze jest to, że wcale nie
trzeba być specjalistą, żeby poczuć, że jest się uczestnikiem
czegoś cudownego.
Oczywiście można powiedzieć, że bilety
na takie wydarzenia są drogie. Albo (patrz przykład pierwszy) nie
każdy „jara” się górami. Ale przecież nie o to chodzi. Chyba
już tu kiedyś pisałam, że moim zdaniem każdy ma coś, co
wywołuje u niego szeroki uśmiech/dreszcz emocji/ekscytację/wielkie
WOW. Tylko trzeba sobie na to pozwolić. Bo wbrew pozorom utrzymanie
w sobie zdolności do cieszenia się tego typu sprawami wcale nie
jest łatwe. Bo praca. Bo dom. Bo rodzina. Bo obowiązki. Bo stres.
Bo.... wstyd! Hm, ale jak to wstyd? Tak, tak, mili moi, myślę, że to jest częsty
powód do zgubienia takiego radosnego dziecka w sobie. Bo jak to?
Jestem taka poważna, wykształcona, a w wolnych chwilach godzinami
oglądam mapy? Bo jestem odpowiedzialnym ojcem rodziny, a w weekendy
maluję obrazy? Albo wycinam z gazet piękne zdjęcia. Albo zwiedzam
świat za pomocą Google Street View. Albo szydełkuję. Albo piszę
wiersze. Albo oglądam filmy o kosmosie.
Czasem naprawdę
można się zdziwić, gdy odważymy się spytać innych o ich hobby.
Tak jakby „przyznanie się”, że coś nam sprawia wielką frajdę
było czymś złym, śmiesznym, albo głupim. A przecież chyba o to
chodzi, żeby przynajmniej co jakiś czas robić coś, co daje nam
radość, co pomaga nam naładować bateryjki, dzięki czemu (choć
brzmi to górnolotnie) jesteśmy lepszymi ludźmi. W dodatku przecież
mówiąc otwarcie o tych naszych „bzikach” możemy komuś pomóc
się otworzyć albo znaleźć własne miejsce we Wszechświecie. A CZYŻ może być coś lepszego niż przyczynienie się do czyjegoś rozwoju? Nie sądzę ;-)
Komentarze
Prześlij komentarz