Omnomnom

Powiem Wam sekret: lubię dobre jedzonko! Co ciekawe, dobre jedzonko to nie tylko czekolada. Chociaż oczywiście też. Ale pisząc pierwsze zdanie, miałam na myśli raczej "rzeczy", których przygotowanie i podanie wymaga trochę więcej wysiłku niż otwarcie opakowania i ułożenie słodkich kostek na talerzyku. 

Ile razy słyszeliście stwierdzenie "jesteś tym, co jesz"? Albo przysłowie o drodze przez żołądek do serca? I skąd szał na programy kulinarne i książki kucharskie? Dlaczego mówienie o jedzeniu jest teraz całkiem modne? Może nie chodzi tylko i wyłącznie o kasę, marketing i co tam jeszcze? Może w tym wszystkim rzeczywiście jest ukryty jakiś głębszy sens?

Ja na przykład nigdy nie byłam specjalnie zainteresowana zbieraniem przepisów, zapamiętywaniem kolejności wkładania różnych produktów do garnka, oglądaniem Makłowiczów i tak dalej. Trochę mnie to śmieszyło, a trochę nudziło. Ale w pewnym momencie coś kliknęło i ... Of kors, nadal nie jestem master ani top szefem, ale jednak jedzenie stało się dla mnie czymś więcej niż tylko koniecznym do przeżycia elementem i/lub małą, chwilową przyjemnością. 

Może to zabrzmi patetycznie, ale zaczęłam traktować gotowanie także jako formę wyrażania uczuć. I chyba nie jestem w tym całkiem odosobniona, jeśli wiele osób, z którymi rozmawiam, przyznaje, że gotowanie tylko dla siebie nie jest zbyt fascynujące, a wręcz niezbyt "się opłaca". Ale dla kogoś... ooo, to co innego. Z drugiej strony zazwyczaj gotujemy dla tych, których lubimy, kochamy, na których nam zależy i chcemy im to jakoś okazać. (Nawiasem mówiąc, może warto - zwłaszcza teraz, gdy jest czas na zdanko "nowy rok, nowa ja" - zastanowić się nad tym, czemu tak rzadko (?) okazujemy ciepłe uczucia [w ten sposób] samym sobie? A gdyby tak spróbować częściej mówić sobie: Kurcze, fajna/fajny jestem, zrobię sobie jakies pyszne danie? Pizza z Biedronki jest dobra, i ziemniaki z kefirem też, ale chyba czasem warto byłoby przygotować sobie coś WOW... Albo - i to już zupełne szaleństwo - pójść do restauracji).

Równiutko rok temu przeżywałam przygodę życia (so far) w Paryżu. Jedną z rzeczy, które najbardziej mi się podobały było to, że ludzie codziennie jedzą to, co lubią w restauracjach, w gronie znajomych. Mają przerwę w pracy i szansę na to, by nie zapychać się kanapkami, tylko zjeść ulubione danie lub spróbować czegoś nowego. I chyba nie chodzi tu tylko o jedzenie, i nawet nie o wzmacnianie swoich znajomości/przyjaźni. Wydaje mi się, że to też sposób obudzenia w sobie hmm... zmysłu inspiracji? Przewietrzenia głowy? Wpadnięcia na jakiś (genialny) pomysł? I to w różnych aspektach, nie tylko związanych z kuchnią. 

Moje postanowienie noworoczne nie będzie się zatem wiązało z przejściem na dietę w stylu bułka z bananem, albo zero słodyczy, albo jeszcze jakieś inne. Wręcz przeciwnie: obiecuję sobie gotować i jeść dobre rzeczy, znajdować czas na cieszenie się tym, co jem i dzielenie się tym, co lubię z tymi, ktorych lubię (wow, jakaż piękna sentecja). I Wam również tego życzę :-)




Komentarze