Zrób sobie gwiazdki!


Gdy byłam mała (w dawnych latach 90. ubiegłego wieku), odkryłam, że człowiek (a przynajmniej ja) może sam stworzyć sobie widok na gwiazdy (jakkolwiek to brzmi). Chodziło o to, żeby spojrzeć na lampę lub inne źródło światła z przymrużonymi (prawie zamkniętymi oczami). I już :) Co ciekawe, mimo upływu lat to nadal działa! Ale czemu o tym piszę?
Bo (chyba po raz kolejny) chciałabym poruszyć temat "spoglądania inaczej" lub "patrzenia z innej strony". 

Przeczytałam ostatnio książkę pt. "Mali bogowie". Jej podtytuł "O znieczulicy polskich lekarzy" wydaje się na pierwszy rzut oka genialnym podsumowaniem sytuacji pacjenta w polskiej służbie zdrowia. Na Lubimy Czytać zamieściłam taką recenzję:

"O znieczulicy polskich lekarzy". Ha! Wreszcie ktoś napisał o tych chciwych niedouczonych snobach, którzy żerują na naszym cierpieniu!
Jeśli tak, to myślisz, to muszę Cię zmartwić.

Książka Pawła Reszki jest oczywiście o wielogodzinnym czekaniu w kolejkach, o lekarzach, którzy mają po dziurki w nosie swoich pacjentów, o przykładach dziwnych związków między firmami farmaceutycznymi a światem szpitali, ale...
Przede wszystkim jest to książka, która zmusi Cię do spojrzenia na "chamskiego doktorka" trochę inaczej. Być może ten konkretny lekarz jest po prostu gburem. Ale może to nieprawda? Może on naprawdę chciałby Ci pomóc, ale nie ma jak, bo "góra" daje mu na Twoją wizytę pięć minut, przestrzega przed kierowaniem na specjalistyczne badania i zmusza do brania iluś dyżurów tygodniowo.
Może podczas lektury pomyślisz o lekarzach, pielęgniarkach, salowych jak o... ludziach, którzy tak jak Ty marzą o chwili świętego spokoju, zarobku adekwatnym do posiadanych umiejętności i możliwości rozwoju. "Mali bogowie" to książka trudna, bolesna, ale - co chyba najważniejsze - bardzo uczciwa. Ani autor, ani jego bohaterowie nie owijają w bawełnę, "mówią jak jest", ale starają sie także wyjaśnić dlaczego tak jest. "Jesteśmy źli, bo jest nam źle". Nic dodać, nic ująć.

No właśnie... Często jest tak, że widzimy tylko jedną strone medalu. Niemiłego lekarza, złośliwą urzędniczkę, leniwego sprzedawcę... Rzadko myślimy o tym, że być może przyczyna ich zachowania leży głębiej niż nam się wydaje. Sytuacja zmienia się gwałtownie, gdy mamy okazję stanąć "po drugiej stronie". Krótki (a nawet bardzo krótki...) staż w urzędzie pracy pozwolił mi trochę inaczej spojrzeć na pracę osób, które w powszechnej opinii zajmują się głównie piciem kawy i plotkowaniem. Oczywiście to nie są zarzuty wyssane z palca, ale jednak są tam stanowiska, na których nie ma nawet 5 minut na zjedzenie kanapki. I to najczęściej pracujące na nich osoby idą "na pierwszy ogień" spotkań (tak to ładnie nazwijmy) 
z wkurzonymi / niecierpliwymi / wszystkowiedzącymi / zagubionymi itp. bezrobotnymi. Jednocześnie wiadomo, że to wkurzenie i inne tego typu emocje często są wywołane absurdalnymi wymaganiami urzędników ... i tak to się wszystko kręci.

Podobnie ma się (lub może mieć) rzecz w przypadku bycia klientem i sprzedawcą, uczniem i nauczycielem, pracownikiem i szefem... 
Wydaje mi się, że ciekawe i pożyteczne byłoby organizowanie choćby jednodniowych praktyk (?) w różnych miejscach pracy dla uczniów szkół średnich, którzy mogliby w ten sposób zaobczyć, jak to jest "po drugiej stronie".

Ale "patrzenie inaczej" ma też inny aspekt. Jak już może zauwazyliście (mam taką nadzieję!), zmieniłam wygląd tego bloga. Poprzedni szablon dzielnie służył mi (nam) przez ok. 1,5 roku. Od jakiegoś czasu myslałam nad jego zmianą, zastanawiałam sie nawet nad całkowitą likwidacją bloga, a tymczasem wczoraj usiadłam przed komputerem i ... oto efekty ;) Nie jest być może idealnie, ale mi się podoba. I mam nadzieję, że ta zmiana (która powolutku gdzieś dojrzewała i nagle pieknie rozkwitła) sprawi, że będzie się nam tu dobrze przebywać.


Ktoś mógłby powiedzieć: "wielkie mi rzeczy!". Ale dla mnie to ma znaczenie. Bo razem z myślą o zmianie szaty graficznej kiełkowała mi gdzieś świadomość, że bardzo lubię tu pisać i chcę to robić. Nie urządzałam sobie specjalnych sesji rozkminkowych na ten temat, to się działo gdzieś "po prostu", równolegle czy w tle tego, czym codziennie się zajomowałam i zajmuję. I myślę, że tak też jest z innymi, ważniejszymi, zmianami w naszym życiu. To znaczy, czasem "specjalne" myślenie sprawia, że się zacinamy, blokujemy i co tam jeszcze, a jeśli pozwolimy "dziać się" pomysłom, nagle myk! i rozwiązanie przychodzi "samo". Pewnie nie zawsze tak jest, ale w niektórych przypadkach jest to najlepsze wyjście (chyba). 


Podsumowując (w końcu!): czasem warto zmrużyć oczy, stanąć na rękach, wejść w czyjeś buty, żeby CAŁY ŚWIAT zaczął wyglądać inaczej. A od zmiany wyglądu do zmiany wewnętrznej już niedaleka droga ;)


Komentarze