Czasami bywa tak...
Czasami bywa tak, że otwierasz czekoladę nie z tej strony, co trzeba (czyli nie tam, gdzie są strzałki). Tragedii nie ma, tak czy siak, da się ją zjeść.
Ale czasami bywa tak, że człowiek może się wściec i w zasadzie nic to nie zmieni.
Ale czasami bywa tak, że człowiek może się wściec i w zasadzie nic to nie zmieni.
Po czym poznać taką sytuację?
a) Wiesz, że coś zdecydowanie nie gra
b) Wiesz, że już dłużej z tym niegraniem nie wytrzymasz
c) Cierpisz na nadmiar potencjalnych rozwiązań na przemian z zupełną niemożnością wymyślenia remedium na omawiane niegranie
d) Masz silne poczucie, że tuptasz sobie w miejscu, a tymczasem okazja/szansa/życie przemyka Ci koło nosa
e) Zamiast zebrać się w sobie i wykonać konieczny krok, wchodzisz pod kołdrę z tabliczką czekolady i udajesz, że Cię to nie dotyczy.
I wówczas człowiek "Mógłby pisać w książkach życzeń / i zażaleń / I wyjść z siebie, i z powrotem / nie wejść wcale". Proszę jak podmiot liryczny doskonale potrafi opisać TO uczucie. Tylko czy wiecie, że fragment ten pochodzi z jednego z moich ukochanych wierszy dzieciństwa pt. "Gdyby tygrysy jadły irysy" Wandy Chotomskiej?
Nieźle, nie?
Ale do rzeczy. Wydaje mi się, że kiedy znajdujemy się w takiej czarnej... jaskini, powinniśmy zrobić dwie, pozornie sprzeczne, rzeczy. Po pierwsze, dobrze byłoby znaleźć jakąś życzliwą duszyczkę, która będzie skłonna nas trochę podholować, a jednocześnie (po drugie) musimy pamiętać, że to podholowanie ma bardzo metaforyczny wymiar. Tzn. nie liczymy, że ktoś podejmie za nas decyzje, wydobędzie nas spod kołdry, włoży do łapki piękny "Przewodnik po życiu" i pociągnie nas przez najbliższe kilkanaście lat. Chodzi mi tu raczej o to, żeby odważyć się (znów ta odwaga!) i powiedzieć komuś: "No cóż, nie daję rady, możesz mnie trochę kopnąć?" (tu też mamy metaforę!).
I wówczas człowiek "Mógłby pisać w książkach życzeń / i zażaleń / I wyjść z siebie, i z powrotem / nie wejść wcale". Proszę jak podmiot liryczny doskonale potrafi opisać TO uczucie. Tylko czy wiecie, że fragment ten pochodzi z jednego z moich ukochanych wierszy dzieciństwa pt. "Gdyby tygrysy jadły irysy" Wandy Chotomskiej?
Nieźle, nie?
Ale do rzeczy. Wydaje mi się, że kiedy znajdujemy się w takiej czarnej... jaskini, powinniśmy zrobić dwie, pozornie sprzeczne, rzeczy. Po pierwsze, dobrze byłoby znaleźć jakąś życzliwą duszyczkę, która będzie skłonna nas trochę podholować, a jednocześnie (po drugie) musimy pamiętać, że to podholowanie ma bardzo metaforyczny wymiar. Tzn. nie liczymy, że ktoś podejmie za nas decyzje, wydobędzie nas spod kołdry, włoży do łapki piękny "Przewodnik po życiu" i pociągnie nas przez najbliższe kilkanaście lat. Chodzi mi tu raczej o to, żeby odważyć się (znów ta odwaga!) i powiedzieć komuś: "No cóż, nie daję rady, możesz mnie trochę kopnąć?" (tu też mamy metaforę!).
Kopnąć = dodać otuchy; zabrać na spacer; pokazać dobry przykład...
Nie ma co ukrywać (i nie jest to żadna nowość), że jeśli sami nie zdecydujemy się ruszyć tyłka, to nikt nam nie pomoże. Ale równie jasne jest to, że każdy czasem potrzebuje przyjaznej dłoni, która pomoże mu uwierzyć, że jednak jeszcze nie wszystko stracone, że warto się trochę postarać, że nie jest wcale tak źle...
Może to, co tu piszę brzmi banalnie, ale powiedzmy sobie szczerze: czy czasem nie potrzebujemy sobie przypomnieć pewnych banałów, żeby móc podnieść głowę i odnaleźć w sobie nowe pokłady energii?
Właściwie jest jeszcze jedna opcja: to ja jestem dziwna i poza mną nikt nie ma takiej potrzeby. Ale jakoś nie wydaje mi się, żeby to była prawda ;-)
Na koniec jeszcze słówko o odwadze (choć nieraz już o tym tu była mowa). Powiedzieć komuś o tym, co nas boli jest trudne. A poprosić o pomoc... och...
Powiesz jedno zdanie, a w zamian:
- usłyszysz 1500 złotych rad, które ich nadawcy powinni sobie zachować dla siebie, bo w rzeczywistości wcale nie są takie złote
- usłyszysz 1500 złotych rad, które ich nadawcy powinni sobie zachować dla siebie, bo w rzeczywistości wcale nie są takie złote
- rozmowa, która ostatecznie ma
doprowadzić do jakże błyskotliwej konstatacji, iż Twoje życie
jest w Twoich rękach, nie wyjdzie poza fazę wylewania łez i
użalania się nad okrucieństwem świata
- dowiesz się, że „Ty
to masz problemy, weź się uspokój”
- …. (wpisz własną
odpowiedź)
Jednakże (jaki nasz język jest piękny! Patrzcie, nie muszę każdego akapitu zaczynać od „ale”) czasem nie da się wydostać z czarnych odmętów inaczej niż przez rozmowę lub chociaż milczenie z kimś innym niż my sami. W ostateczności zawsze możesz założyć bloga ;-)
A już naprawdę na koniec, myśl godna wszystkich Paolo Coelho* świata. Gotowi?
Jedna pożarta w samotności czekolada to nic wielkiego. Ale żadna czekolada (nawet prawidłowo otwarta) nie zastąpi rozmowy z samym sobą i drugim człowiekiem.
Jednakże (jaki nasz język jest piękny! Patrzcie, nie muszę każdego akapitu zaczynać od „ale”) czasem nie da się wydostać z czarnych odmętów inaczej niż przez rozmowę lub chociaż milczenie z kimś innym niż my sami. W ostateczności zawsze możesz założyć bloga ;-)
A już naprawdę na koniec, myśl godna wszystkich Paolo Coelho* świata. Gotowi?
Jedna pożarta w samotności czekolada to nic wielkiego. Ale żadna czekolada (nawet prawidłowo otwarta) nie zastąpi rozmowy z samym sobą i drugim człowiekiem.
Tak.
(Hahaha nie mogłam się powstrzymać!)
* Tak sobie czasem piszę o tym P.C., ale w młodości (czyli gdzieś na przełomie gimnazjum i liceum) zaczytywałam się jego książkami.
Masz dużo racji dlatego nie lubię tych wszystkich "wydaje mi się" w Twoich wpisach ;)
OdpowiedzUsuńPoza tym myślę, że zamiast szukać kogoś kto będzie chciał za nas otworzyć czekoladę, lepiej poszukać kogoś kto uświadomi nam, że można ją otworzyć na 101 sposobów - bo o tym często zapominamy ;)
Tak.
(też nie mogłem się powstrzymać ;))
Ha ha ha Jacek! Piszę często "wydaje mi się", bo nie wiem, czy tylko ja tak mam, czy mi się to tylko wydaje (sic!) uniwersalne, ponadczasowe i zawsze aktualne ;)
OdpowiedzUsuńI też jestem za tym, żeby czekoladę otwierać samodzielnie (ale w dobrym towarzystwie? Why not?)