Bolesne dylematy

Kiedy miałam "naście" lat (ach! kiedyż to było!) miałam m.in. takie marzenie, żeby wyjechać kiedyś do Afryki na misję humanitarną (wtedy też zainteresowałam się działalnością PAH i zaczęłam podziwiać Janinę Ochojską). Nie pamiętam, czy komuś o tym mówiłam, może czasem w jakichś rozmowach luźno o tym wspominałam, ale na pewno sporo o tym myślałam i zapisywałam tymi myślami swoje "pamiętniczki". Nie bardzo wtedy wiedziałam, na czym polega praca na takiej misji, nie zdawałam sobie sprawy, że nie jest tak łatwo gdzieś wyjechać i WŁAŚCIWIE pomagać (jeśli ktoś się interesuje kwestią dobrej, odpowiedzialnej pomocy do zachęcam do lektury wywiadów czy artykułów o Janinie Ochojskiej albo s. Małgorzacie Chmielewskiej oraz do przeczytania książki Szymona Hołowni pod genialnym tytułem "Jak robić dobrze?" - mam ją na swojej półce - kto chętny - zapraszam!), ale bardzo bardzo bardzo chciałam zaangażować się w coś, co nadałoby sens mojemu życiu. Do Afryki (na razie) nie wyjechałam, podobnie jak do mojej wymarzonej (to też się zaczęło gdzieś w gimnazjum) Amazonii, ale przemożna chęć robienia czegoś SENSOWNEGO, WARTOŚCIOWEGO i ZMIENIAJĄCEGO ŚWIAT NA LEPSZE pozostała we mnie do dzisiaj - może nieco się zmieniła (I hope so, w końcu ma się już te prawie 27 lat), ale wciąż nie daje mi spać (czasem dosłownie: znacie to uczucie,, kiedy budzicie się w środku nocy i aż Was rozrywa, żeby teraz, już i natychmiast zacząć działać, a nie wylegiwać się w ciepłym łóżeczku).

Pytanie brzmi: JAK?

Często się zastanawiam gdzie przebiega granica pomiędzy tym, co muszę robić "dla siebie", żeby skutecznie i dobrze móc robić coś "od siebie", a koniecznością ruszenia tyłka i rozpoczęcia czegoś "dla innych" (mam tu na myśli nie tylko jakichś abstrakcyjnych "potrzebujących", ale przede wszystkim ludzi wokół mnie, także członków rodziny, jak również świat jako taki: zwierzęta, rośliny, całą przyrodę i - to już chyba w pewnym sensie najbardziej grząski grunt - duchowy wymiar życia, a mówiąc wprost - moją relację do Boga. Może zdania w tym nawiasie nie są perfekcyjne pod względem stylistycznym czy gramatycznym, ale, believe me, to nie są łatwe rzeczy i nie jest mi łatwo o tym wszystkim pisać. Kto uważa, że to bułka z masłem, niech opisze w komentarzu lub osobnym wpisie na FB WŁASNE przeżycia, uczucia i przemyślenia związane z TĄ tematyką).

Bo tak: jeśli nie będę sama dostatecznie wykształcona, odżywiona, zaopatrzona w różne rzeczy, jeśli będę odczuwała smutek, żal, rozgoryczenie itd., to jak będę mogła uważnie, z troską i radością pomóc komukolwiek/czemukolwiek?
Oczywiście, są (byli) święci, którzy własnym cierpieniem nie tylko nikogo nie przytłaczali, ale jeszcze w jakiś niepojęty sposób czerpali z niego siły do bycia dla innych. Ale mi do świętości baaaaaardzo daleko.
No więc staram się na różne sposoby o siebie dbać, żeby potem mieć z czego brać i posyłać dalej.
ALE. Ale czy jestem/będę w stanie się zorientować, że "to już", że już wystarczy i że mogę ruszyć w świat? Czy czasem nie jest tak, że swojego braku zaangażowania (wynikającego ze strachu albo z lenistwa) nie próbuję usprawiedliwiać tym, że jeszcze "nie jestem gotowa".
Pytanie, czy kiedykolwiek będę na tyle doskonała, że bez żadnych wątpliwości będę mogła wyciągnąć wreszcie do kogoś pomocną dłoń? A jeśli nawet w jakimś aspekcie doskonałość jest możliwa, to czy nie odbiera też tej chęci "bycia dla", z powodu której zaczęliśmy do niej (do doskonałości) dążyć?

Może brzmi to wszystko abstrakcyjnie. Hmmm no to przełóżmy to na konkrety. Mam, powiedzmy, dyszkę. Co mogę z nią zrobić:
a) odłożyć do skarbonki, żeby za jakiś czas pojechać w góry, wypocząć i z nową energią "wyjść do ludzi"
b) odłożyć do skarbonki, żeby za jakiś czas pożyczyć ją komuś, kto będzie jej potrzebować
c) dołożyć 2 zł i pójść na "mądry" film w ramach DKF, a potem o nim napisać, skłaniając, być może, kogoś do refleksji
d) wpłacić na konto PAH albo Amnesty
e) kupić jakiś drobiazg i sprawić tym komuś radość
f) kupić jakiemuś biedakowi chleb i coś "do chleba"
g) odłożyć, żeby za jakiś czas kupić książkę do nauki języka, żeby jeszcze lepiej pomagać "moim" dzieciom w nauce
.......
Przykłady możliwości "zrobienia czegoś z dyszką" można by mnożyć. I nawet jeśli komuś się to wydaje śmieszne, to jak nierzadko mam takie rozkminki. Ktoś powie: Och, bo se wymyśliłaś dyszkę, z którą naprawdę nie bardzo wiadomo co zrobić.
Moja odpowiedź: To daj stówę i kombinuj. Wcale nie będzie łatwiej. Bo można się zastanawiać, czy przeznaczyć ją w całości na jedną rzecz, czy podzielić chociażby na te dychy i przeznaczyć na różne cele.
Często też się mówi, że "świata nie zbawisz". No nie, ale jak wybrać to, w co mam się zaangażować? A z drugiej strony - nie można w nieskończoność się zastanawiać, tylko trzeba w pewnym momencie zacząć działać, bo inaczej nici z całej naszej szlachetnej refleksji.

Dzisiaj taki właśnie wymyślił mi się wpis. Nie chodzi mi w nim o to, żeby natychmiast znaleźć jakieś rozwiązanie wszystkich problemów Wszechświata. Bardziej (jak zwykle) chciałam się podzielić tym, co mi siedzi w głowie.

Dobrego dnia!

ps. Spokojnie, jakieś pomysły tam mam ;-)

Komentarze