Ahoj przygodo!

Wczoraj skończyłam czytać książkę pt. "Nanga Parbat. Śnieg, kłamstwa i góra do wyzwolenia" autorstwa Dominika Szczepańskiego i Piotra Tomzy. Nie będę tu pisać streszczenia, jeśli ktoś ma ochotę to chętnie pożyczę (nie jest gruba, ma duże literki i trochę obrazków). Nie jest chyba niespodzianką, iż mamy tu do czynienia z opowieścią o wspinaczach próbujących wejść na górę o nazwie Nanga Parbat (dla zainteresowanych: Nanga Parbat to "po naszemu" Naga Góra, ma 8 126 m wysokości, była przedostatnim niezdobytym zimą ośmiotysięcznikiem, ale w lutym tego roku Simone Moro, Alex Txikon i Muhammad Ali weszli na jej szczyt. A więc na pierwsze zimowe wejście czeka jeszcze tylko K2; być może spróbuje tego dokonać polska wyprawa). Niespodzianką chyba nie jest, ale ktoś może zastanawiać się po co (albo: dlaczego) czytam (także) takie książki.

Bardzo nie lubię marznąć, za to uwielbiam gorące kąpiele/prysznice. Pierwszy raz w życiu na ściance wspinaczkowej byłam w wieku 23 lat (rocznikowo 24! Niech żyją grudniowe dzieci!). Mój najwyższy jak dotąd szczyt to chyba Barania Góra (1220 m n.p.m.). Himalaistką więc raczej nie zostanę (chociaż kto wie....). Ale czytałam tę książkę z zapartym tchem. Bo opowiada o ludziach, którym się chce. Którzy wiedzą, że inni uważają ich za wariatów lub, w najlepszym razie, za osoby o dość niezrozumiałych zainteresowaniach. Jest o tym, że PRZYGODA nie jest tylko dla dzieci, że MARZENIA można mieć przez całe życie i co więcej, warto próbować je zrealizować. Oraz, co już w ogóle jest niesamowite, przekonuje nas (ta książka), że nawet jeśli nie udaje się nam w 100% dojść do założonego celu, to i tak mamy powody do radości, dumy i satysfakcji.
Właśnie po to (chociaż nie tylko!) czytam tego typu historie. Żeby sobie przypominać, że wcale nie jest za późno, że nie "nie wypada", że warto próbować podskoczyć trochę wyżej.

Chyba nie tylko ja mam czasem tak, że wydaje mi się, że jestem zupełnie beznadziejna, że będę siedzieć "w płaskościach i szarościach" do końca życia, że wszystko bez sensu, że właściwie to tylko orka na ugorze, że inni się mają lepiej itd. Znacie to, prawda?
A z drugiej strony czasem się człowiekowi wydaje, że jest dobry w tym co robi, że ma jakiś tam talent, że potrafiłby tyle zrobić dobrych i fajnych rzeczy. Tylko o k o l i c z n o ś c i  są nad wyraz niesprzyjające. Nikt człowieka nie doceni, nie pochwali, nie pomoże wejść schodek wyżej.
A co, gdyby sobie uświadomić, że mogę spróbować wziąć sprawy we własne ręce?
Myślisz, że jesteś do kitu, to zamknij oczy i wyobraź sobie, że wspinasz się na ten wymarzony szczyt, płyniesz Amazonką, podziwiasz piękny obraz w muzeum w dalekim kraju albo coś innego, co przyprawia cię o miły dreszczyk.
Myślisz, że jesteś ok i zasługujesz na więcej? To powiedz to sobie i zostaw to, co się jakoś tłamsi i rusz dalej. Cała naprzód!

Wiadomo, łatwo się mówi. Ale gdybyśmy się wszyscy troszkę skupili i spróbowali o centymetr przybliżyć się do swoich marzeń to och! Wyobrażacie sobie, co by się stało? Każdy - o centymetr. Ile więcej energii do działania, ile więcej uśmiechu, spokoju, życzliwości by mogło z tego wyniknąć!
A to przecież tylko (AŻ!) centymetr. Trochę więcej odwagi i będzie pięknie!
A co jeśli ktoś nie ma "wielkiego marzenia"? To nic! Wydaje mi się, że chociaż prawie wszyscy życzymy sobie przy różnych okazjach "spełnienia marzeń", to w gruncie rzeczy mało kto wie, co by to konkretnie miało być. Ale to nic nie szkodzi! Przecież każdy coś lubi (robić). Więc gdyby w tym moim eksperymencie spróbować się przybliżyć to tego, co lubimy to też by "pykło".
Czego Państwu i sobie najserdeczniej życzę :-)

Komentarze