Zawroty głowy albo Wielka Interpretacja, czyli szacun dla tłumacza

Hm hm hm. Właśnie przeczytałam króciutką powieść Milana Kundery pt. "Niewiedza". Moja przygoda z tym pisarzem zaczęła się od prezentu urodzinowego. Była nim nieduża książeczka - "Sztuka powieści" tegoż autora. Pięknie wydana! Pisarz opowiada w niej m.in. o swoim sposobie pisania, o podobieństwie literatury i muzyki, o głównych motywach przewijających się przez jego twórczość. Czytało się wspaniale. Ale oczywiście musiało być pewne drobne "ale". Takie mianowicie, że wtedy nie znałam (w sensie: nie przeczytałam, bo tytuły niektóre, owszem, kojarzyłam) ani jednej jego książki. Czyli jednym słowem, wstyd Katarzyno. od tamtej chwili przeczytałam więc "Życie jest gdzie indziej", "Księgę śmiechu i zapomnienia", "Nieznośną lekkość bytu" i skończoną dzisiaj "Niewiedzę". ["skończoną dzisiaj 'Niewiedzę' " - czyż to nie brzmi intrygująco?]. Podczas lektury towarzyszyło mi jednak pytanie, które często pojawia mam w głowie, kiedy czytam książki zagranicznych pisarzy (choć, jak zobaczymy później, ci pisarze wcale nie muszą być zagraniczni, żeby pisać w innym języku), ale czasem też zupełnie (?) bez powodu. Oto to pytanie:

Na ile książka, którą czytam jest książką swojego autora, a na ile - dziełem tłumacza?

(w nawiasie można też zapytać: na ile dana książka jest moją książką - ale o tym już chyba kiedyś pisałam i jeszcze pewnie nieraz napiszę)

I jaka wielka i odpowiedzialna jest rola tłumacza! I jaka trudna! Bo przecież nie wystarczy rozumieć poszczególne słowa i zdania, ale trzeba przede wszystkim CZUĆ DUCHA tłumaczonego tekstu. Trzeba umieć na tyle wniknąć w język oryginału ORAZ w język, na który się tłumaczy, żeby jak najprecyzyjniej przełożyć styl, ducha, to niewidzialne coś, co stanowi o wartości dzieła. Słowo klucz to być może właśnie "przełożyć". Czyli niejako napisać od nowa jednocześnie zachowując istotę konkretnego tekstu, charakter autora i wybierając takie sformułowania czy odniesienia, żeby sens był dla czytelnika jasny i zrozumiały. Doskonała znajomość (co najmniej) dwóch języków bez tego wyczucia, wczucia się, nie wystarczy, aby pomóc odbiorcy zakochać się lub ("przynajmniej") docenić kunszt autora. A z drugiej strony strony mając świadomość doniosłości swojej pracy, trzeba zachować przezroczystość, trzeba pamiętać o swoim zadaniu nie dając się ponieść nadmiernej (?) fantazji. 

Kiedy o tym wszystkim myślę, to aż kręci mi się w głowie. Jak wielki szacunek należy się tłumaczom! A jak często my, czytelnicy, zachwycamy się różnymi pisarzami, zapominając o tych, którzy umożliwiają nam poznanie tych dzieł! Na szczęście pojawiają się w Polsce  nagrody literackie nie tylko dla pisarzy, ale również dla tłumaczy.
Zaczęłam od Kundery, a więc - od prozy. Ale naprawdę szalone zawroty głowy mam, gdy myślę o tych, którzy tłumaczą poezję. "Kapelusze z głów, panowie (i panie!!!)" i chyba tylko można z podziwu rozdziawić buzię. Bo co tu jeszcze można powiedzieć/napisać?

Ale chciałam dzisiaj wspomnieć o jeszcze jednej sprawie. Otóż, jak może niektórzy wiedzą, Kundera od pewnego momentu pisze wyłącznie po francusku. W obcym sobie języku! Chociaż chyba nie obcym. Bo można dobrze znać dowolny język świata, ale żeby w nim tworzyć trzeba wykonać niesamowitą pracę "oswajania", "od-obczania" języka. To naprawdę nie są żarty! I to naprawdę jest niesamowite - czytam po polsku, która została napisana po francusku przez Czecha! Czy to w ogóle mieści się w głowie? Wydaje się, że to niemożliwe, bo za dużo "schodków", za dużo "przejść" między językami się dokonało, a jednak! Jednak czytam, przemyśliwuję i dokładam kolejną cegiełkę do swojego wewnętrznego świata.
Ech....


ps. Ten wpis nie pretenduje do miana teksty analitycznoliterackiego. Jest to po prostu (jak za każdym razem!) zbiór moich mniej lub bardziej luźnych przemyśleń (dzisiaj całkiem poważnych i systematycznych).

Komentarze