Ojoj czyli prywatna teoria względności (czasu)

Co to w ogóle za tytuł posta? Nie bardzo wiadomo o co chodzi i w dodatku wcale nie brzmi kusząco/zachęcająco/wzrok i uwagę przyciągająco. Trudno - nie wszystko złoto, co się świeci, każda potwora znajdzie swojego amatora, najważniejsze jest niewidoczne dla oczu i tak dalej.
Krótko mówiąc: kto ciekaw przeczyta mimo nieciekawego (z punktu widzenia marketingu) tytułu, a kto nie... to nie. Takie życie.

No ok - powie ten, kto ciekaw - ale może przeszłabyś już sedna, co? A zatem, droga czytelniczko i miły czytelniku, chciałabym dzisiaj napisać dosłownie kilka zdań na temat pewnego arcyciekawego zjawiska, które jednak niezupełnie daje się wytłumaczyć (ale mi nowość! Zazwyczaj zajmują mnie rzeczy, które normalnym ludziom nie przyszłyby do głowy, a gdyby nawet, to raczej nie pochylaliby się nad nimi w pełnym powagi skupieniu. Przykład? Ręka do góry, kto zastanawiał się nad tym, jak "oni" robią gumę Mambę, że w poszczególnych kawałkach wyciska się ślad zagięcia papierka? Głowie się już nad tym chyba ze trzy lata i do tej pory nie znalazłam odpowiedzi....)

Mianowicie chodzi o .... hmm może wytłumaczę to na przykładzie: zaczęłam ostatnio nową pracę (stąd tak karygodny brak wpisów tutaj! I'm so sorry!) i wstaję ok. 5.45. Przed 7.00 jestem już na miejscu i o 10 czy 11 przed południem mogę spokojnie powiedzieć, że sporo już zrobiłam. I jednocześnie łapię się na myśli, że gdybym nie była w pracy, a w domu to o tej porze może jeszcze bym sobie leżała w łóżeczku, albo kończyła śniadanie, albo czytała jakąś książkę (kolejny nawias: zaczęłam czytać dzienniki Agnieszki Osieckiej z lat 1945-50, na razie tylko kilkanaście stron, ale już mogę polecić!). Czyli mój dzień dopiero by się zaczynał. Jednocześnie trudno byłoby mi sobie wyobrazić (w sensie "wczucia" się w taką sytuację), że mogłabym już od paru godzin siedzieć za biurkiem ("Kobieta za ladą"! :D ). I co za tym idzie, miałabym zupełnie inne POCZUCIE czasu niż mam teraz: obecnie o 11 jestem już w połowie dnia pracy - ale odczuwanej jako połowa dnia w ogóle, a będąc w domu - byłabym dopiero u progu tego dnia.

Jeszcze ciekawiej robi się, kiedy uświadomimy sobie, że podczas gdy np. siedzę już w pracy, to ktoś dopiero się budzi. Albo gdy ja już powoli zasypiam, ktoś jest w trakcie spotkania ze znajomymi w pizzerii czy pubie. I ja i ta osoba jesteśmy w tym samym czasie, ale jednocześnie mamy zupełnie spojrzenie (poczucie) na ten czas. Niby to jest oczywiste, ale spróbujcie się nad tym zastanowić... Tak naprawdę chyba rzadko zdajemy sobie sprawę, że nie wszystko toczy się według naszego sposobu życia. I dla tak zwanym hardkorów: pomyślcie o ludziach w innej strefie czasowej czy na drugiej półkuli. To dopiero jest zabawa!

Kiedy mieszkałam w Katowicach w bloku na 10. piętrze lubiłam wieczorami patrzeć w oświetlone okna innych wieżowców i wyobrażać sobie, co też robią "tamci" ludzie. Nasze życia (wiem, średnio to brzmi) w tym sensie biegną równolegle, chociaż często o tym zapominamy - i na przykład jesteśmy zdziwieni, ze ktoś o 8 rano nie odbiera od nas telefonu ("Jak można spać o tej porze?!").

Nie wiem czy wyraziłam się dostatecznie jasno, ale w tej chwili inaczej nie umiem. Podumajmy nad tym i podyskutujmy w komentarzach lub w prawdziwej rozmowie. Bo to jest naprawdę niesamowite! :)


Komentarze

  1. Odkąd wstaję o 4.30 i chodzę spać o 21.00 spotykam się z tą kwestią ciągle! Dla mnie 8.00 to już naprawdę późna pora, a 11 to prawie koniec mojej pracy. No i niestety, 22 to głęboka noc:p

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz