Mustang czyli manifest feministyczny

Pisałam już kiedyś, że są takie książki, które zmuszają do zatrzymania się i pomyślenia "O kurczę! To jest niesamowite, ale dzieje się naprawdę! A ja tu spokojnie siedzę i kombinuję czym się zająć". Otóż mili moi, istnieją też filmy, które wywołują podobne wrażenia. Wczoraj w moim ulubionym kinie zobaczyłam dramat pt. "Mustang". I nie umiałam się potem uspokoić. Od razu chciałam tu coś napisać, ale poza wykrzyknikami niewiele byście tu znaleźli. Dzisiaj troszkę ochłonęłam, więc mogę spróbować podzielić się z Wami tym, co we mnie siedzi.

Przejdź się (chociażby w myślach) pod najbliższą szkołę. Pomyśl o młodszym rodzeństwie, własnych dzieciach albo tej rozkrzyczanej gromadce u sąsiadów. Chodzą codziennie do szkoły (albo przynajmniej tak mówią rodzicom), zimą obrzucają się śniegiem, a latem razem objadają się lodami. Wrzucają mnóstwo zdjęć na Facebooka, śpiewają ulubione piosenki puszczane z komórek najgłośniej jak się da. A teraz wybierz z całej tej grupki pięć nastolatek, zamknij na trochę w domu i przygotuj do szybkiego ślubu z nieznajomymi mężczyznami.
Katarzyno, cóż to ma znaczyć?! Kto to widział? I po co to komu?

Hmmm jakby to powiedzieć... nie wszystkie dziewczyny mogą sobie swobodnie chodzić do szkoły, spotykać z przyjaciółmi (a nie tylko z przyjaciółkami), umawiać na randki, snuć wielkie marzenia i szukać dróg do ich realizacji. Właśnie o tym opowiada "Mustang". Pięć sióstr, z których jedna się zabija, jedna wychodzi za obcego chłopaka i musi udowadniać, że jest dziewicą, dwie uciekają z domu narażając życie w przypadku niepowodzenia, a tylko o jednej możemy myśleć, że stosunkowo łatwo osiągnęła to, co chciała. Pięć (jak możemy się domyślać) dosyć dobrze wykształconych dziewczyn, które znają swoja wartość, są pełne energii i pasji. A my bezradnie patrzymy jak babcia (najpewniej szczerze uważając, że zapewni w ten sposób szczęście wnuczkom) i wujek (no cóż, on nie ma zupełnie kryształowych intencji) zamieniają wspólny dom w więzienie, wznoszą kolejne mury, wstawiają kraty i, co najgorsze, chcą jak najszybciej wydać je wszystkie za mąż. "Zapoznanie kawalera" + zaręczyny trwają jakieś pół godziny: tyle ile trzeba, żeby wypić herbatę. A kandydatka na pannę młodą otrzymuje.... pudełko ciastek.

Szok. Szok. Szok. Wiem, że tak się dzieje. Ale mimo to SZOK. Nie wiem co i jak powinnam zrobić, ale czuję, że muszę, powinnam, że nie mogę tak po prostu wyjść i zrobić sobie kawkę.

Po skończonym seansie z różnych stron dało się słyszeć "My to jednak mamy szczęście". No mamy, Nikt nas nie zmusza do ślubu. Możemy się uczyć i wychodzić z domu. Ale ale. Czy jednak aby na pewno jest idealnie? To, że nie jest t r a g i c z n i e nie oznacza przecież, że jest c u d o w n i e. Ile jest takich spraw, które nas (sorry, teraz piszę z perspektywy kobiet. Chociaż pewnie i mężczyźni znaleźliby trochę tego typu problemów) uwierają, męczą, zniewalają? Czy naprawdę zawsze robimy to, co chcemy, a nie to, czego oczekują od nas inni. Ile mamy we własnej głowie "powinnaś", "nie wypada", "wstyd", "co zrobić"....?

A na koniec przypowiastka do namysłu. Grupka ludzi. Jedna z młodych kobiet jest w ciąży. Jej krewna przedstawia ją swojej znajomej: "To jest X, a to (i tu dotyka brzucha X) mały Z". Znajoma się zachwyca, X się uśmiecha (Bo sprawia jej to przyjemność czy wie, że tego się od niej oczekuje?), wszyscy są zadowoleni. Ale czy gdybyś to Ty była na miejscu X, gdyby wszyscy wokół patrzyli ciągle na Twój brzuch (i dotykali go!) to naprawdę byłabyś zadowolona? Duma z tego, że nosisz w sobie maluszka to jedno, ale przecież nie oznacza to, że Twoje ciało jest mniej Twoje.

Może nie mogę na razie pomóc dziewczynom w innych krajach, ale mogę (i chcę!) pracować nad tym, jak dziewczynkom, nastolatkom i kobietom jest TU i TERAZ. Kropka.

Komentarze

  1. Gdybym była w ciąży (całkiem miła myśl) to nie miałabym najmniejszej ochoty by poza moim mężem ktokolwiek dotykał mojego brzucha. Patrzeć owszem, ale dotyk?
    Kobiety nie są do końca wolne, ale wg mnie żaden człowiek nie jest. Cały czas, przez całe życie jest się uwikłanym w powinności. Najpierw jest się zależnym od rodziców, od nauczycieli, od szefa, od chłopaka, męża, dzieci, wnuków. Wciąż jest się skrępowanym tradycjami, zobowiązaniami i "co ludzie powiedzą". Do pewnego stopnia warto i należy z tym walczyć, ale całkowitej wolności się nie wywalczy.

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz