Geniusz w moim łóżku i o kłopotach, które z tego wynikają

"Nawiasem mówiąc, byłem dziś w banku i urzędniczka wyznała mi, że kiedy czyta Stasiuka, to doznaje dreszczy, a nawet łez zachwytu...
- Piękny epizod.
- Poleciłem jej wszakże zająć się przelewami."

Coś wspaniałego! Czytam taki tekst i po prostu n i e  m o g ę! Celność, poczucie humoru i (przede wszystkim) język! I cała lista pytań: czemu nie kupiłam sobie tej książki, jakby tu przepisać najlepsze kawałki (czyli pewnie jakieś 85% zawartości), żeby nie wyjść na zupełną wariatkę, kiedy przeczytać wszystkie wspomniane w niej książki i obejrzeć spektakle....
No i jak to zrobić, żeby jednocześnie nie kończyć jej zbyt szybko i zobaczyć, co jest dalej.

W którymś z komentarzy w dyskusji o tej książce przeczytałam, że Pilcha albo się uwielbia albo kompletnie nie trawi. No to zagadka: do której grupy ja się zaliczam?
Brawo!
Wprawdzie "Zawsze nie ma nigdy" to coś na kształt wywiadu-rzeki, ale jak sam współautor/bohater zauważa, że "mówi tak samo jak pisze", zatem dla kogoś, kto lubi jego język nieduża książeczka (256 stron + zdjęcia; piękne wydanie) to nie lada gratka.

Ale dość pochwał! Kto chce niech przeczyta. A teraz o trochę o przydługim tytule tego posta.
Geniusz w moim łóżku - prosta sprawa. Uwielbiam czytać pod kołderką lub kocykiem, a że Pilchowe rzeczy czyta się świetnie - pierwsza część tytułu jest chyba dość oczywista.
Ale co z tymi kłopotami?
Hmm... nieprzypadkowo wybrałam jako cytat wprowadzający, akurat ten kawałeczek. Bo mam z nim problem. Z jednej strony nie potrafię tego przeczytać bez zaśmiania się i podziwu nad językiem (bla bla, znów o języku.. no ale nie da się inaczej!) i humorem. Ale z drugiej coś się jednak we mnie burzy. "Poleciłem jej wszakże zająć się przelewami". Hm hm hm. ON p o l e c i ł JEJ zająć się przelewami. Ok, przychodzi facet do banku, chce coś załatwić, nie chce mu się godzinami stać przy okienku. Praca pani za ladą polega na sprawnym obsługiwaniu klientów, między innymi na wykonywaniu przelewów.
W opisanej sytuacji pani jednak zaczyna opowiadać o czymś, co nie jest związane z jej obowiązkami, więc pan prosi ją (p o l e c a  jej), żeby jednak wróciła (myślami) do pracy.
W czym problem?

Nawet nie chodzi mi o to, że tu pisarz, a tu pracownica banku. Że ona o literaturze, a on o przelewach. Bardziej porusza mnie słowo: p o le c i ł. Gdyby Pilch powiedział, że k a z a ł  jej zająć się przelewami, brzmiałoby to bardziej bezpośrednio, ale też chyba mniej uprzejmie. Więc może mógł ją p o p r o s i ć ? Ale on jej to p o l e c i ł. Może to jakaś moja nadinterpretacja, ale kurczę... Czy to nie brzmi dość... władczo? Rozkazująco? Stawiająco się (przez J.P.) na wyższej pozycji?

I jeszcze to "wszakże". "Poleciłem jej wszakże zająć się przelewami". W przełożeniu na "zwyklejszy" język można by powiedzieć: "Nie obchodziło mnie to co chciała powiedzieć, więc kazałem jej wziąć się do roboty." Ups... ani tu pięknego, pociągającego stylu, ani cienia wątpliwości kto tu rządzi.

Sama nie wiem. Może się czepiam, może niepotrzebnie to tak rozkminiam, ale... w końcu po coś założyłam tego  bloga.

No i właśnie tak to jest z tymi geniuszami. Zachwyca się nimi człowiek, a jak pojawiają się jakieś wątpliwości, to jeszcze ma (zachwycający się człowiek) wyrzuty sumienia, że za bardzo kombinuje. Może przecież wcale nie o to chodziło, może to było zupełnie niewinne zdanko, może wystarczyło się zaśmiać i czytać dalej... Ale jednak coś mi zazgrzytało i stąd ten wpis.

Nawiasem mówiąc ta książka przysporzyła mi jeszcze innego rodzaju niedogodności. Nie dość, że w tym tygodniu "zmienialiśmy czas" (to sformułowanie zasługuje na osobny wpis), to jeszcze "Zawsze nie ma nigdy" czyta się tak, że nie sposób zasnąć o wyznaczonej (odpowiedniej, żeby rano wstać bez większego marudzenia) porze. Więc to był trudny tydzień ;)

Dziękuję za uwagę :) dobrego dnia!

Komentarze