Life challenge lub co się dzieje, kiedy otwieramy buzię

Wszystko się sypie. Nic nie idzie po Twoje myśli. Do bani. Do kitu. Bez sensu. Uciekam na Alaskę/do Australii/w Himalaje. Dajcie mi wszyscy święty spokój, a jednocześnie niech się wreszcie ktoś mną zaopiekuje.

Nie ma rady - mimo szczerych chęci, wielkiego zapału i czego tam jeszcze przychodzą takie dni, że po prostu jest... no, powiedzmy, nieciekawie. Boisz się, złościsz, jesteś sfrustrowana albo zniechęcony. Co tu robić? Jak wyleźć z takiego dołka? Czy naprawdę warto zjeść tonę czekolady lub 15 litrów lodów bakaliowych? (Czasem warto... ale nie zawsze!) Albo przebiec 200 km, przemeblować cały dom czy też ulepić 12 500 pierogów na zapas? (Może warto bardziej, ale tez nie zawsze)

Ale jest prostszy (czyżby?) sposób). Otóż, jeśli czujesz, że jesteś do niczego, Twoje marzenia nigdy się nie spełnią, w życiu nie osiągniesz swoich celów, nikt Cię nie kocha, nie lubi, ani nie szanuje, w dodatku nie ma w domu nic słodkiego, a na pizzę/nowa książkę/kino Cię dzisiaj nie stać to...
otwórz proszę buzię.

Ale nie na zasadzie "AAAAAA" jak u lekarza, tylko po to, żeby komuś o tym wszystkim powiedzieć (no dobra, można też napisać). Niekoniecznie wylewać wszystkie żale, które nagromadziły się w ciągu ostatniej dekady w Twojej głowie, duszy i sercu, niezupełnie po to, by zrzucić na kogoś ciężar naszych smutków czy odpowiedzialność za to, że jest nam źle.

No to po cóż w ogóle wynurzać się z odmętów rozpaczy i szukać kogoś, do kogo można się odezwać? Już w samym tym pytaniu kryje się odpowiedź. Po to, żeby się wynurzyć. Żeby zobaczyć, że jednak nie jestem sama. Po to, żeby poszukać promyczka, który pozwoli nam przetrwać noc. Po to, żeby znaleźć siłę, energię, inspirację do działania. Po to, żeby przekonać się, że nie tylko ja tak mam, że nie tylko ja "jestem taka nienormalna", że można spojrzeć na daną sprawę inaczej lub wyciągnąć z niej jakąś naukę.

Ostatnio słowo "zmiany" jest mi szczególnie bliskie. Ale zmiany to też ryzyko (nie tylko podjęcia decyzji, ale też - w razie potrzeby - wycofania się z niej lub przekształcenia początkowych założeń), obawy, niepewność i konieczność zmierzenia się z tym wszystkim, co na co dzień cierpliwie zamiatamy pod dywan, pieczołowicie chowamy na najwyższej półce w szafie lub układamy na samym dnie pudeł pełnych starych gazet, pamiętników z podstawówki (bo przecież nie z wakacji!) i wydruków pracy magisterskiej. I właśnie wtedy, w tych dość trudnych warunkach, warto szerzej otworzyć oczy i uszy, a potem (last but not least) buzię. Naprawdę wierzę w to, że kiedy się rozejrzymy, to zobaczymy w swoim otoczeniu osobę, która będzie dla nas tym KIMŚ, kto pomoże zrobić pierwszy (lub siódmy) krok. Zainspiruje. Pomoże przewietrzyć głowę. Wskaże nowy kierunek. Potwierdzi, że yes, you can.

Jakie to jest ważne! Narzekać, smucić, przestrzegać, krytykować, oceniać, uziemiać jest (niestety) tak łatwo. Ale powiedzieć komuś choćby jedno słowo, które ..... (napawać optymizmem - czyli co zrobi? Napawie? Napoi? Hmmmm) pomoże mu wstać ... oo tu już ni ma tak lekko. Tym bardziej radujmy się i cieszmy, jeśli spotkamy osobę gotową choćby przez chwilę uratować nas przed samozagładą w postaci niekończącego się marudzenia, dołowania itd. I! Próbujmy być tacy też dla innych. To nieprawda, że nie mam nikomu nic do zaoferowania i nikomu nie jestem w stanie w żaden sposób pomóc.
I "i" nr 2: dajmy sobie też powiedzieć coś dobrego, motywującego, wspierającego. Bo z tym też często jest problem.

Mili moi! Dzieci kochają Kinder Niespodzianki, bo kochają niespodzianki. Bo są gotowe zaryzykować, sprawdzić, co będzie dalej, wypróbować coś nowego. My, seniorzy (przynajmniej z punktu widzenia piątoklasistów), też możemy się otworzyć na niespodzianki. Na to, co mamy w środku i na to, czym chcą (oby!) dzielić się z nami inni ludzie.
Popatrz na kogoś w pobliżu i pomyśl ile wspaniałych rzeczy może narodzić się podczas Waszej rozmowy. Trzeba tylko się odważyć i otworzyć tę buzię.

Odwagi! Powodzenia! Do zobaczenia :)

Komentarze