Kto pyta, nie błądzi

Zacznijmy z tak zwanej grubej rury:
 
„Nie jest komfortowe, gdy sami dla siebie stajemy się pytaniem” czytamy w książce Jerzego Sosnowskiego pt. „Co Bóg zrobił szympansom?”. 

Po pierwsze, spójrzmy jakie to zdanie jest eleganckie. „Nie jest komfortowe”! Jak to brzmi! Niby nie całkiem wprost, niby eufemistycznie, a jednak jaka jest siła rażenia tych trzech słów.
A po drugie (Czy ważniejsze? Hmmm...) - celność tego zdania. I pewna przewrotność. Zajmijmy się najpierw celnością. „Tak”, „Nie!”, „Nigdy!”, „Zawsze!”, „Wszyscy!”, „Żaden!” - byle krótko i zdecydowanie. Trzeba wszak być człowiekiem twardo stąpającym po ziemi, mającym jasno określone przekonania i zasady, „twardym trza być, a nie miękkim”. Przynajmniej na zewnątrz.
Ile jest wśród nas osób, które wiedzą, że wiedzą i dzielą się tym z całym otoczeniem. „Prawda jest po naszej stronie”, koniec i kropka. Te wszystkie „ale”, „a może” i „a jednak” są dla słabeuszy fizycznych, moralnych i duchowych. A gdyby zajrzeć do wnętrza tych pewnych siebie, zdecydowanych ludzi? Przecież czasem mamy ku temu okazję. Czy to w przyjacielskiej rozmowie, czy, w najgorszym wypadku, na imprezie, gdzie alkoholu było stanowczo za dużo. „Nie radzę sobie”, „To mnie przerasta”, „Słuchaj, co ty byś zrobił na moim miejscu?”. Okazuje się, że nie każda sytuacja jest tak jednoznaczna, prosta, klarowna jak się na pierwszy rzut oka wydaje. Więc skąd potem ten upór, zacietrzewienie i niezgoda na próbę pójścia na choćby najmniejszy kompromis?
Bo „nie jest komfortowe, gdy sami dla siebie stajemy się pytaniem”. Lepiej, bezpieczniej jest się zanadto nad sobą nie zastanawiać. Bo co jak się okaże, że w naszym życiu jest więcej iluzji niż prawdy? Jeśli zobaczymy siebie jak w lustrze (choć może nadal niezupełnie jasno) i dostrzeżemy w sobie coś, czego się obawiamy, wystrzegamy, wstydzimy? Bo jeśli wejdziemy z kimś (tak, także z samym sobą) w dialog to może będziemy musieli mu przyznać rację?
Może trzeba będzie przebudować trochę swój wewnętrzny wszechświat, może trzeba będzie się trochę przesunąć, żeby zrobić miejsce dla innych, może trzeba będzie wyrzucić coś, co uważaliśmy za skarb, a okazało się śmieciami?
„Pewnym swojej wiedzy jest się tylko wtedy, kiedy wie się mało. Wraz z wiedzą rosną wątpliwości”. I myślę, że nie chodzi tu tylko o wiedzę w sensie nauki.

A z drugiej strony: czy możemy obyć się bez pytań? Czy da się żyć bez ciągłego pytania się o siebie samego? Kim jestem? Gdzie jestem? Dlaczego? Czy tego chcę? A czego nie chcę? W którą stronę? Z kim? Po co? No cóż, to też „nie jest komfortowe”. Ale jeśli chcę żyć „na sto pro”, jak nam, staruszkom , wydaje się, że mówi młodzież, to nie obejdzie się bez tych pytań. Bo nie ma zmian bez poczucia, że nie wszystko jest OK. Ale żeby dowiedzieć się „o co cho” trzeba poświęcić (to słowo jest okropne!!! Może lepiej „trzeba przeznaczyć”) trochę czasu na szczerą rozmowę z samym sobą. „Dziołcha, co ty robisz? Jest ci tu źle to rusz tyłek i idź dalej. Gdzie? No a gdzie byś chciała? Jesteś pewna? Dlaczego myślisz, że akurat tam będzie lepiej? Hola hola, nie uciekamy. Nie mówię przecież, że nie będzie lepiej, tylko pytam czemu myślisz, że tak będzie.” Itd. itd. Nawiasem mówiąc najlepszym miejscem na tego typu rozmówki jest (przynajmniej dla mnie) prysznic. Cisza, spokój, ciepła woda i … brak możliwości ucieczki do super pilnych zajęć, które nas odciągają od „ad remu”. Podobnie zresztą jest podczas górskiej wędrówki, o czym pisałam ostatnio. Tylko zastanawianie się nad sobą wiąże się z pewnym "niebezpieczeństwem", o którym przed chwilą sobie powiedzieliśmy. Ale czy to nas powinno powstrzymywać przed MYŚLENIEM NAD SOBĄ?

Czytam teraz "Kukuczkę" (Co za książka!!! Polecam także tym, którzy nie pasjonują się szczególnie górami - czyta się tak, że och!), a dwóch Polaków zginęło właśnie w Himalajach. Trudno uciec od pytań w rodzaju: czy warto? za jaką cenę? gdzie jest granica?
Myślę, że chociaż może jest nam trudno zrozumieć taką pasję, to każdy z nas ma w sobie coś z alpinisty. Masz dziecko, uwielbiasz nurkować, całymi dniami jeździsz na rowerze albo robisz sto innych rzeczy, które sprawiają ci taką prawdziwą Radość. I jesteś w stanie na wiele wyrzeczeń, żeby dziecku było dobrze, żeby pobyć nad (pod) wodą jeszcze parę chwil dłużej itd. Ale nie robisz tego, żeby umrzeć tylko żeby żyć. Ale wypadki się zdarzają... Dla kogoś śmierć w górach to absurd, głupota i zapłata za brawurę. Ale ktoś inny za głupotę może uważać zaharowywanie się (czasem naprawdę blisko śmiertelnego wysiłku), żeby "zapewnić dziecku przyszłość", a ktoś inny nie będzie żałował nurka, któremu coś stanie się pod wodą. Każdy ma swój Everest także w tym sensie, że dla każdego co innego jest sprawą wartą poświęcenia (tu to słowo chyba jednak pasuje).

Zmierzając do jakiegoś zakończenia dzisiejszej pisaniny: tak jak miłość do drugiego człowieka, tak jak pasja, tak jak dążenie do realizacji marzeń warte jest wysiłku, tak samo stawianie sobie pytań na własny temat ma sens. Warte jest wysiłku. Warte jest podjęcia pewnego ryzyka. Warte jest "niekomfortowości". I jeszcze jedno. Odkrywając siebie, nie musimy się stać egoistami. Jeśli naprawdę szukamy w sobie odpowiedzi na różne (również bardzo trudne) pytania, stajemy się bardziej otwarci dla innych, bardziej wobec nich życzliwi, bardziej gotowi na to, by posłuchać co nam mają do powiedzenia.

(tak mi się przynajmniej wydaje)

ps. Tytuł dziś mamy może niezbyt wymyślny, ale przecież nie zawsze musi być pod tym względem szał.

Komentarze