Kiedy wszystko jest nie tak
Zbudowałabym sobie domek z książek.
Z drzwiczkami, przez które tylko ja umiałabym przejść. Miałabym
w końcu święty spokój.
Dlaczego nikt się do mnie nie
odzywa? Fajnie by było gdzieś wyjść, porobić coś fajnego z
ludźmi. A może ja już zniknęłam?
Ciągle ktoś czegoś
ode mnie chce. Prośby, polecenia, pytania, sugestie. Gdyby tak
spakować plecak i gdzieś wyjechać?
Siedzę sama w kącie.
Chce mi się płakać. Nikogo nie obchodzi, co się ze mną dzieje.
Nawet czytać mi się nie chce. Po co to wszystko?
Fajna
wyliczanka nie? Pięknie pasuje do dzisiejszej pogody, do której
trzeba się chyba będzie teraz przyzwyczaić. W końcu zbliża się
jesień. Tylko czy poddawanie się takim nastrojom cokolwiek zmieni?
Jasne, czasem miło (?) jest poużalać się nad sobą, wleźć pod
koc i spróbować nie wychodzić wcześniej niż w kwietniu, kiedy po śniegu i
zimie już nie będzie śladu. Ale na dłuższą metę taka strategia
chyba nie jest zbyt właściwa. Tylko, że (jak zwykle) łatwo się
mówi.
A zatem – jak żyć?
Domek z książek, to nie
była tylko taka sobie metafora. Książki naprawdę mogą „ożywić”
człowieka: przypomnieć o marzeniach, zainspirować do podjęcia
nowych wyzwań, odświeżyć porzucone zainteresowania albo przekonać
się, że moje życie nie jest jednak takie najgorsze. „Ale ja nie
wiem, co czytać”. Kein Problem, oto kilka przykładów lektur,
które zrobiły mi „wow!”:
- „Strasznie głośno,
niesamowicie blisko” (Jonathan Safran Foer)
– taaaaka książka! I do tego ma obrazki, zdjęcia i inne
niespodzianki. Warto przeczytać ją jeszcze we wrześniu, kiedy
powraca do nas wspomnienie tego, co wydarzyło się w USA w 2001 r. I
co najważniejsze – niezależnie od tego, co myślimy o źródłach
zamachu – jest to książka o ludzkim cierpieniu. Przypomina (jak
wiersz Herberta) o tym, że każda tragedia „liczy się” w
wymiarze jednostkowym. Że „wojna”, „bitwa”, „zamach” to
sytuacje, które dotykają konkretnych ludzi i ich najbliższych. Że
mogą też dotknąć mnie. I wtedy raczej po prostu nie
przełączyłabym kanału TV, prawda?
- „Pozdrowienia z
Korei. Uczyłam dzieci północnokoreańskich elit” (Suki Kim) –
kolejna „rzecz”, która każe się nam zastanowić nad tym, co
uważamy za „oczywistą oczywistość”. Pomyśleć nad
niesamowitością tego, jak układa się nasze życie. Jak to się
dzieje, że urodziłam się akurat w tym miejscu, w tych czasach, w
takim otoczeniu. Co by było gdyby... Co JEST teraz tylko ileś
kilometrów stąd. Nie zawsze tryskam optymizmem i radością, i to
jest w porządku. Ale może warto spróbować częściej wyrażać
wdzięczność za to, kim się jest i co się ma (nie tylko w
wymiarze materialnym).
- … i kiedy już wiemy, że nie mamy
się „aż tak źle”, to możemy spróbować rozwinąć skrzydła,
które dawno nie były rozpostarte. Bo praca, bo dzieci, bo szkoła,
bo stres, bo „nie chce mi się”. I to nie muszą być jakieś
spektakularne sprawy. Ale żeby „się za siebie wziąć” dobrze
jest poczytać o czymś niesamowitym. Np „Rzecz o ptakach” (Noah
Strycker), która tak naprawdę jest nie tylko o ptakach, ale też
(bardzo) o ludziach. O uczuciach, o naszych postawach, o tym jacy
jesteśmy, a za jakich chcemy czasem uchodzić. I – co ważne –
ta książka ma przepiękną okładkę (i wyklejki). A jak wiemy,
kiedy dostrzegamy wokół siebie piękno, to sami „jakoś”
piękniejemy ;-)
Może ten wpis jest dość krótki, trochę inny niż
zwykle, może trochę dziwny, ale coś tam chyba udało mi się znów
wyrazić (I hope so!).
Komentarze
Prześlij komentarz