"Wow" w galerii, czyli nie ma obiadu bez chwili dla siebie

Co to jest sztuka?

Portret starej kobiety.
Mężczyzna leżący na kamienistej plaży.
Dwa kawałki białego materiału na mokrym piasku.

Co to właściwie jest sztuka? 

Może to (między innymi) dostrzeżenie czegoś, co często wydaje banalne, oczywiste, „każdy mógłby zrobić temu zdjęcie albo to namalować”. A jednak – zrobił to tylko artysta. Najpierw dostrzegł, a potem postanowił to utrwalić za pomocą konkretnej techniki – użył słowa, pędzla, gestu, aparatu, żeby utrwalić krótką, „zwykłą” chwilę. I samo to sprawiło, że stojąc przed dziełem sztuki widzisz to, co artysta namalował, napisał, sfotografował, ale także coś jeszcze. Na zewnątrz, poza ramą, poza „akcją” obrazu, zdjęcia lub tekstu, ale przede wszystkim – w sobie. Patrząc na dzieło sztuki, często patrzysz przede wszystkim na siebie – na swoje uczucia, emocje, myśli. I nic już nie jest takie samo, mimo że rzadko kiedy zmiana jest widoczna. Ale to nie znaczy, że jej nie ma.

Po co o tym piszę?
Czy sztuka to nie jest zbyt abstrakcyjny temat, zajmujący tylko garstkę wybrańców-dziwolągów?
Na co komu sztuka, jak trzeba gotować obiad, zajmować się dziećmi albo szukać męża/żony?

Skąd pomysł wpisu o sztuce kilka dni po kolejnej strasznej odsłonie wojny w Syrii, po atakach w Petersburgu i w Sztokholmie?

We wtorek pojechałam zobaczyć wystawę fotografii Vladimira Birgusa – można ją oglądać w Muzeum Śląskim do 3 września, więc jeśli macie taką możliwość, to bardzo bardzo bardzo zachęcam.

Bo moim zdaniem, kontakt ze sztuką (nieważne czy mamy na myśli książkę, film, muzykę czy malarstwo) umożliwia nam pełniejsze spojrzenie na tak zwane codzienne życie. Rozdziawiając buzię przed fotografiami Birgusa (te zdjęcia naprawdę zrobiły na mnie OGROMNE wrażenie!) nie ugotowałam obiadu, nie znalazłam męża, nie uratowałam syryjskich niemowląt. Ale czy to źle, że zdecydowałam się odwiedzić tę wystawę?

Wydaje mi się, że właśnie sztuka (choć nie tylko ona) otwiera nam oczy – na piękno, ale też na tragedię. Sprawia, że nie tracimy wrażliwości, że nie zamieniamy się w bezwolne stado marud, które w niczym nie widzą sensu, nic ich nie interesuje i nic nie jest w stanie ich poruszyć. A jakiekolwiek zmiany, najpierw w nas samych, a w konsekwencji w skali wszechświatowej, są możliwe tylko (?) dzięki aktywnej postawie. Aktywnej czyli skłonnej do (auto)refleksji, do podjęcia decyzji o tym, co i kogo będę wspierać, a czemu będę się starać przeciwstawiać. Tylko jeśli zastanawiam się na sobą, nad tym kim jestem i kim chcę być, będę w stanie robić rzeczy sensowne dla siebie i (oby!) dla innych.

A z drugiej strony, dzięki sztuce (ale też różnym innym zainteresowaniom) możemy starać się nie zwariować w związku z milionem różnych dziwnych sytuacji, które się nam przydarzają. To tak, jakby sportowiec biegał po 12 godzin dziennie, prawie nie robiąc przerw. Długo w ten sposób nie pociągnie. Tak samo jest ze mną (może z Wami też?) - poświęcając całą energię, cały czas na martwienie się o różne rzeczy, które są dla mnie ważne i które naprawdę mnie stresują, dość szybko skończę z głową pod kołdrą i tabliczką: „Obudźcie mnie za 30 lat”. Bo są takie sprawy, których nie potrafię rozwiązać od razu, nie wszystko zależy wyłącznie ode mnie i mam świadomość tego, jak mało ciągle wiem (w tym także o sobie). A lektura dobrej książki, wyjście do kina czy mała wycieczka sprawiają, że łapię oddech, że nie gubię „chcenia iścia do przodu” (noł! Jak to brzmi!), że mimo wszystko nie zamierzam się poddawać i chcę zadbać o siebie, ale także o swoje otoczenie. I nie mam z tego powodu wyrzutów sumienia. Przeciwnie – czuję, że to jedne z najlepszych rzeczy, które mogę zrobić. Kropka.

Komentarze