Niby nic albo jak sobie nie szkodzić

Kiedy jest Ci zimno, zazwyczaj okrywasz się kocem, zakładasz sweter albo włączasz ogrzewanie. Raczej nie wychodzisz wtedy na zewnątrz w koszulce z krótkim rękawem, nie bierzesz lodowatej kąpieli ani nie jesz lodów.

Kiedy boli Cię noga, którą nadwyrężyłeś podczas gimnastyki, z reguły nie organizujesz wycieczki rowerowej, nie zaczynasz trenować biegów ani ćwiczyć ze zdwojonym zapałem. Raczej dajesz tej nodze troszkę odpocząć, szukasz dobrej maści lub (w wersji ludowej) liści babki lub kapusty.

A kiedy czujesz, że świat/Twoje życie/„wszystko” jest bez sensu... szukasz towarzystwa do ponarzekania lub sam nurzasz się w tych niezbyt konstruktywnych przemyśleniach. Zamiast spróbować spojrzeć na siebie inaczej, poszukać alternatywnych dróg, którymi możesz przybliżyć się do swojego celu lub po prostu dostrzec, że słońce nadal świeci, a ludzie są gotowi Ci pomóc, wolisz schować się pod kołdrą i cierpliwie rozwijać i wzmacniać każdą szarą lub czarną myśl, która przychodzi Ci do głowy. To tak, jak gdybyś trząsł się z zimna, ale dodatkowo polewał się zimą wodą, albo w dniu, w którym zaczęła Cię boleć noga rozpoczął przygotowania do maratonu. Czy to nie dziwne?

Akapity powyżej napisałam używając formy „Ty”, ale cóż... mam tu na myśli przede wszystkim siebie – nie siedzę na szczęście w niczyjej głowie, więc nie wiem czy inni mają podobnie. Ale coś mi się wydaje, że tak. „Do tej pory myślałam, że jestem bardzo normalna, teraz dopiero widzę, ze się różnię i to prawie we wszystkim. Dziwne uczucie” - pisała Szymborska do Filipowicza podczas pobytu w sanatorium z Zakopanem w 1968 r. Ja od dawna wiem, że nie jestem raczej „bardzo normalna”... ale ten cytat mi tu ładnie pasuje :-) Swoją drogą to ciekawe, że tak często wydaje się nam (mi?), że nasz sposób widzenia i przeżywania świata jest uniwersalny i inni ludzie wręcz MUSZĄ podobnie (jeśli nie identycznie) odbierać zjawiska, których wszyscy doświadczamy. A przecież WIEMY, że tak nie jest. Wiemy to, ale nie wierzymy w to, nie potrafimy tego pojąć. I bardzo się dziwimy, kiedy się okazuje, że ktoś myśli/widzi/czuje inaczej...

Ale wracając do rzeczy – ile razy zdarzyło mi się (zdarzyło mi się! Hahaha! Tak jakbym nie miała na to wpływu!) świadomie pogłębiać uczucie beznadziei, bezsensu i czego tam jeszcze. Wiecie o czym mówię: siedzisz sama/sam w domu, masz poczucie, że nikt Cię nie kocha, ba! Nikogo nawet nie obchodzi czy jeszcze gdzieś jesteś, że wszystkie Twoje aktywności tak naprawdę przyczyniają się tylko do powiększania wszechświatowego obszaru pustki, że nigdy już nie zrobisz ani nie przeżyjesz niczego wartościowego... I zdając sobie sprawę ze stanu, w którym jesteś zastanawiasz się, kto mógłby pomóc Ci w rozdrapywaniu Twojego obolałego serca i umysłu (och!), kto będzie w stanie zrozumieć Twój nieskończony ból (och! och!) i zechce Cię wysłuchać, a nawet więcej – przypomni Ci, że zapomniałaś/zapomniałeś jeszcze o tylu innych źródłach cierpienia (och! och! och!).... Przecież to takie.... kuszące!
Nie bójmy się tego przyznać! Lubimy czasem poczuć się tacy słabi, tacy biedni, tacy opuszczeni. Pytanie brzmi jednak: do czego ma nas to doprowadzić?

Żeby było jasne: każdy ma prawo czasem czuć się źle. Ja też mam takie dni. Tylko czy naprawdę warto wtedy (i w innych chwilach też) samemu ściągać się w dół? Może lepiej spróbować podnieść głowę i popatrzeć na niebo? Albo na czyjś uśmiech? Tylko, że wtedy prawdopodobnie trochę poprawi nam się humor. A my chcieliśmy (!!!!) przecież się posmucić...

Spotkałam się dzisiaj z D. Bardzo, bardzo lubię z nią pisać i rozmawiać. Bo jest jedna z tych osób, które potrafią skutecznie ciągnąć w górę. Wyobraź sobie, że masz jakiś pomysł. Na wakacje, na własną firmę, na naukę czegoś nowego. Niestety, spora część znajomych zacznie pytać: „A po co Ci to? Mało masz roboty? Takie rzeczy dzieją się tylko na filmach!” I tak dalej w ten deseń.
Ale nie D. Ona zaraz rozpisze Ci co i kiedy powinieneś zrobić, żeby móc osiągnąć to, o czym marzysz, będzie Cię dopingować i mówić „Wow, super pomysł!” (o ile pomysł jest super! Jeśli nie – z pewnością pomoże Ci znaleźć sposób, żeby nawet słaby projekt zyskał sens). Jak ważne jest mieć takich ludzi wokół siebie! Nie chodzi o to, żeby przyklaskiwali wszystkiemu, co przyjdzie Ci do głowy, ale żeby naprawdę posłuchali tego, co masz im (i sobie) do powiedzenia, a potem szczerze przedstawili Ci swoja opinię. I pomagali utrzymać Twój entuzjazm, zamiast ciągnąć Cię za nogawkę i powstrzymywać przed kolejnym krokiem. Którzy potrafią docenić to, co robisz oraz chcą i umieją Ci o tym powiedzieć. Inna sprawa, że musimy jeszcze nauczyć zwracać się ku takim osobom... Ale przecież każdy dzień jest świetną okazją do tego, żeby wychodzić zmieniać swoje nie zawsze mądre i pożyteczne przyzwyczajenia. A zadanie przebywania wśród życzliwych ludzi pełnych dobrej energii chyba nie należy do nadmiernie uciążliwych. Do dzieła! :-)

Komentarze