Kuleczka albo pocztówki z Paryża

To uczucie siedzi gdzieś w brzuchu. Jest jak kremowa kulka; słodka, ale nie nadmiernie. W sam raz. Jest też raczej ciepłe. Nie skacze, nie kręci się nerwowo, nie kłuje, nie szczypie. Jest łagodne i przyjemne - w taki spokojny sposób, jak ciepły (ale nie gorący!) piasek na plaży. Jak aksamitna zupa pomidorowa (albo grzybowa).

Właściwie nie wiem kiedy się pojawiło. Chyba nie w samolocie. Tam była raczej ekscytacja i lekki niepokój. Ale może już w autobusie, którym jechaliśmy z lotniska do Paryża? A może dopiero przy kolacji u rodziców A.? Chociaż trudno było się nam porozumiewać - ja nie znam francuskiego, a oni tylko trochę rozumieją po angielsku - przez te kilka dni czułam się jak członkini ich rodziny. J. z zapałem coś mi opowiadała, tak jakbym tylko udawała, że nie wiem co to znaczy. Uśmiechnięty I. codziennie rano pytał jak mi się spało (to akurat szybko zrozumiałam!), a wieczorem życzył dobrej nocy. Wiedząc, że nie jem mięsa przygotowywali dla mnie innego rodzaju posiłki - ogromne porcje pysznych pieczonych warzyw, sałatek czy makaronu. A po kolacji - zachęcali do częstowania się słodyczami... I kłopoty komunikacyjne znikały bardzo szybko :-)

A może to uczucie zaczęło powstawać podczas spacerów stromymi uliczkami Paryża? Kiedy ze zdumieniem patrzyłam na ludzi siedzących przed kawiarniami przy mikroskopijnych stolikach, mimo deszczu i chłodu. Kiedy po raz pierwszy odwiedzałam żydowską, koreańską, japońską (prowadzoną przez Chińczyków!) i włoską restaurację. Kiedy uprzejmy chłopak tłumaczył mi jak należy jeść jedno z koreańskich dań i przed polaniem potrawy ostrym sosem, podał mi kilka jego kropelek na łyżce, żebym spróbowała czy mi smakuje. Kiedy kucharz z włoskiej knajpy postawił nam kawę, bo pomylił się przy realizacji zamówienia. Kiedy Chińczycy dopytywali, czy jedzenie mi smakowało.

A może to aura kamienic zbiegających się na skrzyżowaniach ulic, monumentalne kościoły, Sorbona, do której weszliśmy bez pozwolenia, może muzea, księgarnie i biblioteki przyczyniły się do narodzin tego uczucia? W "Księgarni Szekspira" (tuż obok Notre Dame) tłumy ludzi. Ciasne pokoiki zastawione regałami z anglojęzycznymi książkami, urocze kąciki do czytania i pianino, na którym ktoś grał nieznaną mi melodię. Odkrywałam kolejne zakątki bez pośpiechu, bez obaw, że jestem w tłumie obcych ludzi - przecież "czytacze" to jedna wielka rodzina. A odwiedzając Sorbonę i Bibliotekę Narodową (niestety tylko z zewnątrz) czułam, że chcę się jeszcze tyle nauczyć. I co więcej, że mogę zacząć to pragnienie realizować. Podobnie zresztą "działo mi się" w muzeach - wędrując po salach pełnych dzieł sztuki po prostu cieszyłam się "od środka", że tam jestem.

Myślę też, że pierwsze w życiu tak intensywne spotkanie z mieszanką ras i kultur mogło się przyczynić do powstania tej "kremowej kulki" w moim brzuchu. Mogłam obserwować tych ludzi, mogłam w pewien sposób uczestniczyć w ich życiu (chociażby poprzez wspólne podróże metrem lub autobusem), mogłam przekonać się, co oznacza przebywanie w wielokolorowym tłumie, w którym biały wcale nie stanowi większości. A przecież nie czułam strachu, nie mówiąc o niechęci czy wrogości. Kiedy wyprzedzałam J. i B. podczas spacerów czułam się raczej swobodnie i bezpiecznie. Jakbym od lat była częścią tej mieszanki.

Zresztą - podejrzewam, że żadna z "rzeczy" (spraw, spotkań, przeżyć, potraw itd.) pojedynczo nie miała by takiej mocy, jak cała ta podróż "w sumie". I szukanie tej jednej, jedynej chwili nie ma właściwie większego znaczenia. Po prostu chciałam powspominać ;-)
Bo tak naprawdę ważne jest to, że (chociaż nie wiem kiedy i jak dokładnie) to uczucie we mnie powstało. I siedzi do teraz. Czuję to zwłaszcza, gdy odsuwam na bok komputer, książki, telefon i na chwilę jestem sobie w ciszy. To uczucie jakiejś zmiany, która się we mnie dokonała, mimo że jeszcze nie potrafię jej dobrze określić i nazwać. Uczucie (poczucie), że moje życie ma sens i jest (i może być) pełne i soczyste. Że myśli typu "wszystko bez sensu" są nieprawdziwe i mają mnie tylko zdołować i zniechęcić. Że chcę i potrafię (z)robić coś wielkiego, że mogę cieszyć się tym, co mam (w znaczeniu raczej niematerialnym). A jednocześnie poczucie spokoju i pewności - baaardzo dawno tak nie miałam. Może nie wiem, co będzie za najbliższym zakrętem, ale... jestem tego ciekawa i czuję się gotowa, by w razie potrzeby podjąć wysiłek zgłębienia jakiejś wiedzy, otwarcia uszu i oczu, powiedzenia akurat tego, co w danej chwili będzie najbardziej odpowiednie.
Nie wiem, jak to się wszystko dalej potoczy, ale wierzę, że to będzie naprawdę dobry czas :-)
I Wam też życzę takich kuleczek w brzuchu w tym roku!

Komentarze

  1. Podróże jakoś tak uwalniają nas, pozwalają nabrać dystansu. Pozdrawiam Ewa

    OdpowiedzUsuń
  2. Dokładnie tak! Dziękuję za komentarz :-)

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz