Dziennik Indianki

Jak ja dawno tu nie pisałam! Na początek zaznaczam, że TU, bo to że po pracy nie zawsze mam ochotę jeszcze patrzeć na monitor komputera, nie oznacza, że nie piszę w ogóle. Piszę, tyle że, jak przystało na staromodne dziewczę (już zresztą coraz mniej mające prawo używać tego określenia...), w zeszytach i notesach papierowych.
Druga sprawa, która wymaga wyjaśnienia: kiedyś gdzieś przeczytałam takie zdanko: Europejczycy mają zegarki, a Indianie - czas. Szalenie mi się ono spodobało i lubiłam sobie myśleć, że też jestem (chcę!) być w tym zakresie Indianką - to znaczy MIEĆ CZAS dla siebie, dla innych, dla książek, dla spania, dla odrobiny sportu itd. Niestety potem skończyłam liceum i okazało się, że to wcale nie jest takie proste. A po studiach było jeszcze gorzej. No cóż, no cóż... Ale ja dzisiaj nie o tym.

Czytam (już powoli kończę) pierwszy tom "Dzienników" Agnieszki Osieckiej. To jest coś!!!! Dziewczynka trzynasto- czternastoletnia (rzecz jasna, potem coraz starsza), a pisała czasami takie rzeczy, że aż mi było wstyd, że jestem taka głupia albo leniwa. Ale przecież też po czyta się książki. Żeby spojrzeć na siebie nieco z boku i zastanowić się nad żywotem człowieka (mniej lub bardziej) poczciwego czyli samego siebie. Słowem, miłośnikom "cegieł", żywego języka i ciekawych spostrzeżeń polecam z całego serca.

Co więcej, dziennik pisany przez nastolatkę wydaje mi się w pewnym sensie prawdziwszy niż diariusze "sławnych" osób, których sporo mamy w księgarniach i bibliotekach. Żeby było jasne: UWIELBIAM czytać dzienniki, zwłaszcza jeśli ich autorami są pisarze. Tylko zawsze zastanawiam się, na ile są one (auto)ocenzurowane. No bo tak: jestem znaną (przynajmniej w pewnych kręgach) pisarką. Prowadzę dziennik. Wydawca proponuje mi jego wydanie. Początkowo odmawiam, ale potem jednak dochodzę do wniosku, że właściwie dlaczego nie. Czy od tego momentu nie zacznę jednak inaczej pisać? Z myślą o tych masach (hahaha), które być może zechcą go przeczytać? A co z kolejnymi tomami? Przecież skoro wydano jeden zbiór zapisków, to być może będzie też zapotrzebowanie na kolejne? Zresztą czy będąc "kimś" i prowadząc dziennik nie zastanawiam się czasem nad jego ewentualnym opublikowaniem, jeszcze na długo przed pojawieniem się pierwszej propozycji?
Jak to wpływa na treść moich notatek? No to o czym i jak piszę, a co przemilczam lub koryguję?

Może to są "rozkminy" osoby, która nie potrafi wczuć się w Prawdziwego Pisarza, ale trudno. Nurtuje mnie to pytanie i chciałabym je kiedyś zadać paru osobom ;)

I jeszcze jedno dosyć ciekawe zagadnienie: czy mam prawo czytać czyjeś dzienniki?
Odpowiedź pierwsza: ktoś je przecież wydał, więc nad czym się tu zastanawiać?
Jeżeli autor nadal żyje i wyraził zgodę na publikację swoich przecież jakoś-tam-prywatnych notatek, to w porządku. Ale co w przypadku publikacji "odnalezionych", "wyciągniętych z szuflady" (nie mylić z pewną szafą, please!!!) zapisków osób, które już nie żyją. To, że nie zapisali w testamencie polecenia zniszczenia tych zeszytów/plików, nie oznacza, że każdy może sobie do nich zaglądać. Oczywiście, małżonek, dzieci czy inni spadkobiercy podejmują decyzję pt. "Co z tym wszystkim zrobić", ale jednak to nie to samo, co jasno wyrażona WOLA autora.

Czytanie uczy myślenia i, jak widać, składnia do refleksji także nad "sprawami natury technicznej". [Czas na banał] Jeśli więc ktoś nie chce widzieć sensu w lekturze - ale też w wielu innych tzw. niepraktycznych aktywnościach ("Po co ty tyle czytasz, rozmyślasz, piszesz?" itd.), to mamy poważny problem. Bo to nie tylko "jego strata", jeśli założymy, że każdy z nas ma wpływ na kształt świata. I z tą głęboką myślą pozostawiam Was w piękny sobotni poranek.

Dobrego dnia :)

Komentarze