Nowe love


Zakochałam się! Nie pisałam o tym wcześniej, żeby nie zapeszyć, ale wczoraj dokonał się pewien przełom i uznałam, że warto już powiedzieć to na głos: od prawie trzech miesięcy jestem dosyć poważnie zauroczona. Objawy?
Dwa lub trzy razy w tygodniu (noo dobra, były tygodnie w których ani razu nie wychodziłam z domu w TYM celu. Ale wierzcie mi, było mi wtedy jakoś tak smutno) zakładam specjalną stylóweczkę (nic nie szkodzi, że za każdym razem mam na sobie prawie to samo) i pędzę na spotkanie. Na szczęście nie muszę się przejmować niezbyt wyszukaną fryzurą (najczęściej zaplatam warkoczyk) ani perfekcyjnym makijażem (szczerze mówiąc, nie maluję się przed wyjściem), ani tym, że należałoby już nałożyć świeży lakier na paznokcie. 
Nie martwię się też tym, że już po kilku minutach buźka mi czerwienieje, a po plecach leci sobie strużka potu. Naprawdę NIKOMU to nie przeszkadza ;-)
Pewnie część z Was już się domyśla, że mówię tu o mojej nowej miłości (hm hm to chyba jednak na razie za duże słowo), a mianowicie – o bieganiu.

Tak! O bieganiu! Ja, Katarzyna Czyż, od sierpnia bieżącego roku w miarę regularnie biegam! I wczoraj po raz pierwszy w swoim jakże długim życiu „zrobiłam” 4 km*. Och, jaka ja byłam z siebie dumna! Tak bardzo, że aż pomyślałam, że czas się sprężyć i napisać coś tutaj (ostatnio tyle różnych rzeczy robię, że na pisanie „dla siebie” nie mam czasu i/lub weny).
I teraz tak: wiem, że obiektywnie ten mój wczorajszy dystans to nie jest żaden szał. Nie jestem asem biegowym i nie wiem, czy kiedykolwiek będę, ale nie o to chodzi. Rzecz w tym, że zrobiłam coś, co jeszcze kilka miesięcy temu nawet nie przyszłoby mi do głowy. A nawet gdyby przyszło, to szybko by sobie poszło. 

Po powrocie z Paryża kuzyn namówił mnie na małą przebieżkę. Trochę biegliśmy, trochę maszerowaliśmy, ale czuliśmy się jak sportowcy ;) Przyznam, że myślałam, że po tym pierwszym razie nie będzie kolejnych. Ale po paru dniach poszliśmy pobiegać znowu. Styl i rezultat podobny. Potem raz czy dwa poszłam sama, potem jeszcze raz kuzynem, a potem... zaczęłam odczuwać dziwny smuteczek, jeśli nie biegałam więcej niż trzy lub cztery dni. Szok i niedowierzanie, prawda?
Ja kiedyś nie tyle nie lubiłam biegać, co wręcz tego NIE ZNOSIŁAM. Tego uczucia zmęczenia po 5 minutach, bycia spoconą, kolki i co tam jeszcze się działo. I mimo kilku prób rozpoczęcia biegowej przygody, efekty były zawsze takie same: OŁ NOŁ, TO NIE DLA MNIE. Więc jak znalazłam się w tym miejscu, w którym teraz jestem?

Myślę, że zadziałała tu metoda małych kroczków. Na wiosnę zaczęłam trochę ćwiczyć – jakieś „śmieszne” przysiady, potem kilka pompek, potem jeszcze inne ćwiczenia. Potem „turbomarsze”. Rower. Szaleństwa z dzieciaczkami. I tak pomalutku robiła mi się kondycja. A do samego biegania podeszłam z duuużym dystansem, bez spiny, bez wielkich oczekiwań. Ot tak, pobiegam sobie troszkę. I coś w końcu „pykło”. Wow! :) Ach i jeszcze jedno! Zaczynając tę przygodę nie szukałam wymówek w stylu: nie mam dobrych butów, właściwego stroju, wypasionych rzeczy do pomiaru tempa, pulsu itd. Po prostu wyszłam z domu i pobiegłam.

I pomyślałam, że warto się tym sposobem podzielić, chociaż wiem, że to nic odkrywczego (nawet dzisiaj w jakimś newsletterze przeczytałam o zasadzie „jednej pompki” - przecież to żaden wysiłek, zrobisz to sobie „z buta”. A na jednej się na pewno nie skończy. I po jakimś czasie okaże się, że jesteś niezłym „koksem”). Ale wiem też, że czasem potrzebujemy takiego „uderzenia banałem”, żeby coś nam przeskoczyło w głowie i żebyśmy nagle ruszyli do przodu.

Skoro ja naprawdę biegam (i to nawet kiedy wieje, pada albo jest minus milion stopni), to wszystko inne też jest możliwe (mam nadzieję!). 
Więc zastanówicie się teraz, co chcielibyście zrobić, zamknijcie oczy i zróbcie jeden mikrokroczek. Powiedzcie/napiszcie jedno słowo. Przestawcie jedną rzecz na biurku. Podnieście jeden papierek z podłogi. Wyślijcie komuś jedną emotkę. I zobaczcie, co się stanie. 
Dobrego weekendu! 


* Jeśli mnie znacie, to wiecie, że „ogólnie” 4 km to nie jest dla mnie żaden dystans. Moja średnia dzienna jest zdecydowanie wyższa, ale NIGDY tyle nie przebiegłam! A już na pewno nie z własnej woli.


Komentarze

Prześlij komentarz