Puść tę poręcz!

Chciałam napisać, że „każdy z nas...”, potem pomyślałam, że to jednak zbyt duże uogólnienie i postanowiłam, że lepiej brzmi „wielu z nas...”, ale chyba i to niekoniecznie musi być prawdą. Może tylko mi się wydaje, że inni też tak mają. A zatem zacznijmy jeszcze raz:

Mam w głowie mnóstwo myśli, wrażeń, schematów i tego typu rzeczy, które czasem stają się dla mnie poważnymi blokadami. Oczywiście wszystko zależy od mojego nastawienia w danej chwili, ale generalnie różne takie „klisze”, które powstały we mnie na przestrzeni lat (a jak wiecie, żyję na tym świecie od zamierzchłych czasów) starają się po cichutku zamknąć mnie w niby bezpiecznej skorupce:
- nie odzywaj się w tej sprawie, bo i tak nikt cię nie posłucha,
- nie wychodź do ludzi, bo przecież i tak nikt cię nie zrozumie,
- nie pielęgnuj tego, co dla ciebie ważne, bo ta ważność to tylko złudzenie,
- nie bądź otwarta na nowe znajomości i doświadczenia, bo w końcu i tak poczujesz się zraniona/osamotniona.

A jak to wygląda konkretnie? Na przykład boimy się z kimś zaprzyjaźnić, bo wydaje nam się, że zbyt wiele nas różni. Albo nie chcemy spróbować zmienić pracy, bo uważamy, że lepsze jest to, co może nas nie cieszy, nie rozwija, a nawet przynosi średnią kasę, ale przynajmniej dobrze wiemy, co i o której mamy zrobić, żeby mieć „święty spokój”. Albo na siłę podtrzymujemy różne relacje, bo nie wyobrażamy sobie, jak będzie wyglądać świat „po”.

I w ten sposób, nawet nie zauważamy, jak „kamieniejemy”...

Pukam do drzwi kamienia.
- To ja, wpuść mnie.
Chce wejść do twego wnętrza,
rozejrzeć się dokoła,
nabrać ciebie jak tchu.

- Odejdź - mówi kamień. -
Jestem szczelnie zamknięty.
Nawet rozbite na części
będziemy szczelnie zamknięte.
Nawet starte na piasek
nie wpuścimy nikogo. (…)
[W. Szymborska, „Rozmowa z kamieniem”]

A przecież wystarczy „puścić poręcz”. Czyli powiedzieć sobie: „Odwagi, bejbe!” i po prostu przestać  kurczowo trzymać się myśli, że ktoś jest „jakiś” (za stary, za młody, ma inne hobby, wykształcenie, pochodzenie itd.), że coś jest „jakieś” (za trudne, za łatwe, że wymaga nie wiadomo jakich predyspozycji, umiejętności, że jest już za późno...). Oczywiście to nie jest takie hop siup, ale za to jaka radość i wdzięczność może się potem pojawić!

To trochę tak jak z gotowaniem (czy zauważyliście, że to ostatnio jeden z moich motywów przewodnich? :D). Czasem człowiek (czyli ja) boi się wypróbować coś nowego, albo nie wie, czy może trochę zmodyfikować przepis, albo nieco zmienić składniki. Ale kiedy już się odważy, to efekt często przechodzi najśmielsze oczekiwania. I nie dość, że powstanie nam coś pysznego, to już samo przygotowanie takiego jedzonka sprawia niesamowitą frajdę. A jak jeszcze do tego doda się dobre towarzystwo, to już w ogóle mamy cud, miód i orzeszki :) Tylko najpierw trzeba się w pewien sposób przełamać i zrobić ten pierwszy krok (a potem drugi i trzeci) w stronę tego, co wydaje nam się dobre, ciekawe, wartościowe itd.

A zatem enjoy your life i śmiało maszeruj do przodu!

PS Wiem, że w drugim akapicie jest za dużo słów w stylu „mój”, „mnie” itd.
PS 2 Hm, właśnie zerknęłam na poprzedni wpis i zorientowałam się, że tam też było o blokowaniu się (ale troszkę w inny sposób)... Może powinnam pomyśleć nad cyklem rozkminek na temat „Jak przestać zastawiać na siebie pułapki?”... Mam nadzieję, że ta taka trochę monotematyczność Was nadmiernie nie zanudzi, ale piszę o tym tak dużo chyba dlatego, że z wielką radością obserwuję to, jak udaje mi się coraz lepiej „dawać radę” w różnych trudnych dla mnie obszarach. A być może komuś te moje wywody jakoś pomogą?

Komentarze

  1. Troche jakbym czytala o nas. Puscilismy nasza wygodna porecz i oto siedzimy w stanach. Prawie codziennie opuszczajac nasza strefe komfortu.
    Dasz rade, bejbe! ��

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz