Let's fly!

Na dzień dobry – wiersz:

„Są tacy, którzy sprawniej wykonują życie.
Mają w sobie i wokół siebie porządek.
Na wszystko sposób i słuszną odpowiedź.

Odgadują od razu kto kogo, kto z kim,
w jakim celu, którędy.

Przybijają pieczątki do jedynych prawd,
wrzucają do niszczarek fakty niepotrzebne,
a osoby nieznane
do z góry przeznaczonych im segregatorów.

Myślą tyle, co warto,
ani chwilę dłużej,
bo za tą chwilą czai się wątpliwość.

A kiedy z bytu dostaną zwolnienie,
opuszczają placówkę
wskazanymi drzwiami.

Czasami im zazdroszczę
– na szczęście to mija.”

(Wisława Szymborska)

No bo właśnie. Tyle tu piszę o tym, żeby robić to, co się lubi, żeby iść do przodu, żeby starać się nie przejmować marudnymi opiniami. Ale to przecież nie znaczy, że to wszystko jest łatwe i że ciągle czuję się „na górze”, pełna zapału, energii i optymizmu...

Czytam różne blogi, newslettery, oglądam nagrania osób, które robią fantastyczne rzeczy. Buzia się otwiera ze zdziwienia i podziwu, oczka się błyszczą, a w głowie huczy wielkie „WOOOOW, ja też tak chcę”. Marzę o Wielkich Rzeczach, o tym, czego k i e d y ś d o k o n a m , wyobrażam sobie Nie Wiadomo Co.

I lipa. I mam wrażenie, że drepczę w miejscu. I zdaje mi się, że to wszystko bez sensu. 
A potem rozglądam się wokół i widzę, że ludzie wcale nie zaprzątają sobie głowy (albo o tym nie mówią, ale to inna sprawa) TAKIMI RZECZAMI i dobrze im się żyje. Są (w miarę) zadowoleni i śpią (w miarę) spokojnie. Więc myślę sobie, że, kurczę, o co chodzi? Czy ja jestem jakaś nienormalna? Czy nie mogę być taka, jak inni? I kiedy wreszcie dorosnę?
Od czasu do czasu próbuję nawet „znormalnieć”, „przystosować się”, przestać się tak wewnętrznie szarpać.

Tyle, że niewiele z tego wychodzi. 

Prędzej czy później (zazwyczaj prędzej) czuję, że JA TAK NIE MOGĘ. Nie wiem z czego to wynika, ale po prostu WIEM, że „normalniejąc” na siłę, zwyczajnie się duszę. I chociaż czasem leżę pod kołdrą i marzę o tym, żeby się „ustatkować” (przede wszystkim wewnętrznie) i „im zazdroszczę”, to w głębi duszy czuję, że w moim przypadku „to wszystko” tak nie działa. Że widocznie muszę jeszcze poczekać (przy czym czekanie nie oznacza tu bezczynnego gapienia się w sufit!), popróbować, popracować, postarać się i … 

… może odkryję „przepis na życie”. Bo jakoś tak mi się wydaję, że nigdy (?) nie dojdę do miejsca, w którym powiem „Stop, styknie, teraz możesz siąść i się napawać tym, co masz”. I chyba nawet bym tego nie chciała. Ale wierzę, że uda mi się osiągnąć takie coś, co pozwoli mi prowadzić życie sensowne i możliwie pełne. Tak, wiem, patos aż się leje. Ale co poradzę? Jak ktoś umie wyrazić taką myśl mniej górnolotnie, to bardzo proszę o wiadomość. 

Hm, nie dość, że dawno nie pisałam, to jeszcze zamiast wesołych opowiastek wychodzą mi jakieś egzystencjalne rozkminy. Well, well, tak to widocznie czasem musi być.

No to może na koniec: ten wiersz i ten wpis mają pokazać, że „szukanie własnej ścieżki” itd. to jest cholernie trudna sprawa. I mimo że powstało na ten temat mnóstwo „odkrywczych” książek, aforyzmów i innych bajerów ku pokrzepieniu serc, to ni ma lekko. I jeśli stoicie „na rozdrożu dróg” (jak mówiła pewna Ewa), to wiedzcie, że nie tylko Wam jest czasem ciężko i że to nieprawda, że inni latają tylko na różowych obłoczkach. 

Jeśli nawet Noblistka miała takie problemy, to hej, uszy do góry! :-)

A tu jeszcze bonus: historia człowieka, który wiedział, że to, co robi ma sens, mimo że inni na jego widok pukali się w czoło. 

Komentarze